sobota, 28 lutego 2015

5.

 Krew, krew, krew! Po omacku wbiegłam do łazienki, stanęłam przed lustrem, odkręciłam kurek z zimną wodą i próbowałam obmyć ranę. Ledwo trzymałam się na nogach, ból przeszył całe moje ciało. Ciężko oddychałam przez usta, widok przed oczami zaczynał się rozmazywać. Bałam się, że spadnę na posadzkę i wykrwawię się na śmierć. Obmyłam oczy i spojrzałam na swoje lustrzane odbicie. Jeśli kiedyś uważałam się za okropną bestię, to teraz jestem chyba jakimś zmutowanym zombie. Cały dekolt w krwi, podbite oczy, zaplątane, skurzone włosy, obdarty policzek i można tak wymieniać bez końca. Wyciągnęłam bandaż z szafki i owinęłam skórę tuż nad obojczykiem. Tracąc równowagę usiadłam na muszli klozetowej sycząc z bólu.
- Co ci jest? - zapytał Emil ziewając, kiedy dobijałam się do jego drzwi.
To jedyny pomysł, który wpadł mi do głowy, no i oczywiście podkreślam, że z rozdartą skórą trudno trzeźwo myśleć. Kiedy spojrzał na przemoczony od krwi bandaż jego oczy rozszerzyły się niepokojąco. Wpuścił mnie do środka, kazał usiąść w fotelu, a sam pobiegł obudzić swoją mamę. Kiedyś pracowała jako pielęgniarka i raczej nie przeraża jej krew, tak jak jej syna. Mama Emila w ogóle go nie przypomina. Jest szczupłą blondynką, o lekko rumianej cerze, szarych oczach i wąskich malinowych ustach. Od czasu śmierci swojego męża kompletnie się załamała. Zamknęła się w sobie i godzinami przegląda stare zdjęcia płacząc ukradkiem. Dziś miała lekko potargane włosy i poczerwieniałe oczy, tak jakby dopiero przestała płakać. W dłoniach trzymała apteczkę. Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem i zapytała jak bardzo mnie boli. To pytanie wydawało się dziwne. Czy nie widziała jak zwijam się z bólu? Nie chciałam jej obrażać, więc tylko pokiwałam głową. Ściągnęła stary bandaż, a ja mimowolnie zasyczałam. Wacikiem obmyła ranę i założyła nowy opatrunek. W ogóle nie poczułam ulgi. Cały czas czułam przenikliwy ból. A jeśli ten wilk miał wściekliznę? Nie zdziwiłabym się, w końcu leciała mu piana z pyska. Kiedy sobie to przytomne robi mi się nie dobrze.
- Prześpij się. Jesteś strasznie zmęczona. A tak właściwie, to co się stało? - dopytywał Emil, kiedy jego mama wyszła z pokoju.
Byliśmy całkiem sami. Trzymał mnie za rękę, a ja czułam między nami dziwny dyskomfort. Teraz nie wyobrażam sobie, żeby tak po prostu go przytulić i zasnąć w jego objęciach. Nie rozumiem dlaczego tak nagle zaczęło mi to przeszkadzać. Przecież jak byłam dzieciakiem robiliśmy wszystko razem. To, że przyszłam tu do niego z pomocą to był instynkt. Kiedy ojciec robił awanturę zawsze do niego uciekałam, czy chciałam szukać pocieszenia i dzisiaj? Westchnęłam ciężko, tak, ze Emil to usłyszał i pogładził mnie po twarzy. Na sobie czułam jego ciemne oczy i szeroki uśmiech - tak dobrze mi znany, a jednak obcy. Nie dam rady zasnąć, bo ból jest zbyt silny, ale, żeby wymigać się z wyjaśnień zamykam oczy i udaję, że śpię. Rękę mam mokrą od potu, ale Emil nie przestaje jej trzymać. Jestem sztywna, chyba po raz pierwszy w jego towarzystwie. To nie znaczy, że nagle przestałam go lubić, nie ja go kocham, jak własnego brata, ale... Sama nie wiem dlaczego boję się bliskości, która jest pomiędzy nami. Chodzi nawet o to głupie trzymanie się za ręce. I wtedy nagle czuje coś ciepłego na policzku. Nie otwieram oczu, wmawiam sobie, że to ciepły podmuch wiatru, ale chyba tak na prawdę pocałował mnie Emil. Nie kontrolując się na moich ustach pojawił się lekki uśmiech.
 Chyba udało mi się zasnąć, co graniczyło z cudem. Kiedy otwieram oczy widzę wtulonego do mnie Emila. Czuję, że policzki mi czerwienieją. To dziwne uczucie, kiedy nie wiele pamiętasz z poprzedniego dnia i nagle budzisz się z przytulonym do siebie chłopakiem. Krwotok chyba częściowo ustał, a cudotwórcza maść, którą zostałam posmarowana sprawiła, że rana pokryła się strupem. Ciągle strasznie mnie bolała, ale jak zapewniła mama Emila, za kilka tygodni będzie po wszystkim. Muszę uważać, żeby nie wdało się w nią zakażenie, no i jest taka szansa, że zaraziłam się wścieklizną. No, ale nie powinnam myśleć tylko o sobie. Powoli wstałam z fotela, rozprostowałam plecy i chciałam wyjść z mieszkania, ale przecież Emil mógłby się zamartwiać, bo przecież to w jego naturze. Wyciągnęłam z szuflady kawałek kartki i długopis. Krzywo zapisałam :
Obudziłam się czując się na siłach, więc wyszłam do Igora sprawdzić czy wszystko u niego w porządku.  
Pozdrawiam 
Blanka
Przechodząc przez klatkę schodową miałam mętlik w głowie. Jestem kretynką. Po jaką cholerę w nocy wychodziłam sama do lasu? Teraz mogę nawet umrzeć, bo jeśli ten wilk... 
- O Blanka! Dobrze, że cię widzę! Szukałem cię! - wpadł na mnie zadyszany Oliwier.
Jak zawsze jego idealne włosy połyskiwały w słońcu, które się przebijało przez otwarte okno. Na sobie miał zieloną bluzę i czarne jeansy. Poczułam iskrę w żołądku, kiedy mówił, że mnie szukał. Jego niebieskie oczy zatrzymały się na moim bandażu. Spojrzałam w dół. Nie chciałam się tłumaczyć, nie chciałam opowiadać o swojej głupocie. Ale on wtedy wyszeptał:
- Ściągnij opatrunek. 
Bez żadnych pytań posłusznie zdjęłam bandaż obnażając swoją okropną ranę. Kiedy ją zobaczyłam poczułam obrzydzenie. A on, wpatrywał się w nią jak fizyk w niespotykane zjawisko. Tak jakby to było niemożliwe. Po chwili zacisnął usta i ze smutkiem zmarszczył nos. Wyciągnął do mnie dłoń, a jego koniuszki palców muskały ranę. Wykrzywiłam się, bo ból był na tyle mocny, że nie mogłam swobodnie oddychać.
I nagła ulga... Otwierając oczy zerknęłam na obojczyk. W miejscu paskudnej rany znajdowała się duża blizna, która wyglądała na zszytą i dobrze zagojoną. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a on odwrócił głowę, tak, żebym mogła porównać moją i jego bliznę z szyi. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą bez słowa. Kiedy biegliśmy czułam kołatanie w sercu, ale nie miałam odwagi poprosić o chwilę odpoczynku. Miał poważną minę, wyglądał na zmartwionego. Czy coś poważnego się stało?
- Gdzie mnie chcesz zaprowadzić? - zapytałam po chwili, kiedy omijaliśmy pocztę.
- Do ADK, Blanko - mówił prawie sycząc przez zęby.
- A co to takiego jest?
Dyszałam coraz ciężej,on wciąż nie puszczał mojej dłoni. Trzymał ją mocno, nie tak jak Emil. Czułam jego siłę. Ściskał może trochę zbyt mocno, ale mnie to w ogóle nie przeszkadzało.
- Do Armii Dzieci Księżyca - wyszeptał - Wszystkiego dowiesz się na miejscu, a teraz nie zadawaj pytań.
  Ta jego stanowczość wydawała mi się przerażająca, może dlatego, że nie znałam jeszcze nikogo, kto  byłby tak pewien swojej decyzji. Mknęliśmy przez miasto, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed tunelem. Stanęłam jak wryta, teraz to miejsce będzie mi się kojarzyć z krwią i błękitnymi oczami wilka. Chciałabym wrócić do poprzedniej teorii. Jeszcze nie dawno uważałam za moje królestwo. Las wydawał mi się spokojny, drzewa miło szumiały na wietrze, a teraz... Nie miałam wyboru. Weszłam do tunelu i powoli za Oliwierem próbowałam nad sobą zapanować. Na posadce można było dostrzec ślady krwi i wilcze, błotniste ślady, która zamieniały się w ludzkie stopy. Przełknęłam ślinę. Może mi się wydawało, może moje ślady złączyły się z śladami wilka... I nagle ciemność. Słyszałam kołatanie swojego serca i miałam tylko nadzieję, że Oliwier tego nie słyszy. Pod kolanami czułam coś mokrego, pewnie spodnie ubrudziłam sobie w kałuży krwi. Dookoła unosił się nieprzyjemny zapach. Czułam obecność Oliwiera i słyszałam jego ciężki oddech, ale nie mogłam go dostrzec w ciemności tunelu. Przed nami pojawiła się mała, jasna plamka. Wyjście, pomyślałam. Ostatkiem sił jakoś wyszłam z tego tunelu. Las wyglądał tak jak wtedy, gdy Oliwier zaprowadził mnie tu po raz pierwszy. Jednak już nie potrafiłam się tak zachwycać pięknymi widokami drzew, strumienia i paproci. Teraz to miejsce przypomina mi tylko ugryzienie przez wilka. Przeszliśmy wąską ścieżką wzdłuż małego potoku. Ptaki ćwierkały gdzieś w koronach drzew. Spoglądałam tylko przed siebie, nie miałam zamiaru oglądać wszystkiego co rozwija się po mojej lewej i prawej stronie.
- To tutaj - wskazał na zarośle i powoli odgarniał je dłońmi.
  Gryzłam z nerwów policzek od środka, nie miałam pojęcia gdzie mnie prowadzi. Może tu odbywa się jakieś zgromadzenie ADK?
 W naszą stronę było skierowane kilkanaście par oczu. Oliwier pokazał mi miejsce, na którym powinnam usiąść. Spotykanie odbywało się na niewielkiej polanie mniej więcej w samym środku lasu. Siedziałam po turecku obok mężczyzny w średnim wieku. Na jego brązowych włosach, można było dostrzec oznaki starzenia. Miał wielką czerwoną bliznę na ramieniu, taką sam jak ja i Oliwier. Czy wszyscy tutaj zostali pogryzieni? Co to do cholery ma znaczyć? Na środku leżało ciał srebrzystego wilka z wielką raną na brzuchu. Krew wypływa wciąż na zewnątrz, chociaż zwierze było już martwe.
- Zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać naszego przywódce - Edwarda, który był z nami od pięciu lat - mówiła dziewczyna, która stanęła na środku dotykając dłonią wilczej sierści.
Miała związane do tyłu, długie blond włosy i jasną cerę. Jej oczy były intensywnie zielone, tak jak liście drzew, które wirowały na wietrze. Wyglądała na prawdę ładnie, ale blizna ciągnąca się od brwi do ust nadawała jej srogiego wyglądu.
- Edward miał za ledwie dziewiętnaście lat - ciągnęła dalej - Nigdy nie chciał się przyłączyć do Wilczej Królowej, która to właśnie ona nadała mu miano wilkołaka gryząc go w łydkę.
 Co tu jest grane? Jakie wilkołaki? Dobra to przestaje być śmieszne. Oliwier zaprowadził mnie do jakiś psycholi, którzy odprawiają podejrzane obrzędy pożegnania "swojego przywódcy". Miałam ochotę  wstać i wyjść, lecz dziewczyna znów przemówiła :
- Dzień przed zamianą powiedział mi : "Gdybym nie wrócił z tej wyprawy jako człowiek zabij mnie, proszę" - jej twarz nie okazywała żadnych emocji, natomiast z kręgu można było usłyszeć ciche szlochanie.
- Kiedy jako wilk wrócił z raną wyciągnęłam nóż, który mi wręczył i dźgnęłam go w serce.
Przeszył mnie dreszcz. Ta kobieta zabiła wilka, który był człowiekiem, jaka tu logika? Wszyscy spuścili głowy na dół i zamilkli. Nie chciałam się wyróżniać, więc zrobiłam to samo. Blondynka wyciągnęła z kieszeni nóż i nacięła skórę na swojej lewej ręce, a krew błyskawicznie wypłynęła na powierzchnię.
- Masz - podał mi nóż mężczyzna, który siedział obok mnie.
Chcąc nie chcąc rozcięłam sobie rękę, a moja krew spłynęła na ciało martwego wilka. Po tym jak wszyscy członkowie ADK uczyniło ten gest, wróciliśmy z powrotem na miejsce.
- Od dzisiaj ja przejęłam władzę Edwarda i to ja będę waszą przywódczynią - powiedziała blondynka obojętnym tonem - A teraz zakończmy spotkanie opowiadając o sobie.
 Pierwsze głos zabrał rudy chłopiec wyglądający na jakieś dwanaście lat. Powiedział, że nazywa się Eryk Sokół, został pogryziony przez brata gdy miał dziesięć lat. Kolejna brunetka - Agata Nowak, osiemnaście lat, sama nie wie kto wbił jej zęby w kark, ale myśli, że to jej przyjaciółka, która zginęła trzy miesiące temu. Maks Gregorczyk - szesnaście lat, pogryziony jest od trzech miesięcy przez swoją matkę.
- Nazywam się Oliwier Zalewski, mam siedemnaście lat, jestem wilkołakiem odkąd skończyłem trzynaście lat. Ugryzła mnie moja siostra...
 To okropne. Ja na prawdę nic o nim nie wiedziałam. Co ja mówię ja praktycznie w niego nie wierzyłam! Bo przecież, wilkołaki istnieją tylko w książkach, a raczej istniały...
- Nazywam się Hubert Zarzycki, skończyłem czterdzieści trzy lata, a pogryzł mnie mój ojciec - spojrzał w dół - Najbardziej boję się tego, że zrobię to samo swojemu dziecku...
 Nastała cisza. Zaraz będzie kolej na mnie, ale co ja mam powiedzieć? Jak się nazywam, ile mam lat, no niby proste, ale kto wbił we mnie kły? Powiem, że nie wiem, bo w sumie to prawda. Zauważyłam, że wszyscy się na mnie gapią.
- Nazywam się Blanka Pabliszewska - zaczęłam ochrypłym głosem - Mam szesnaście lat, zostałam ugryziona przez...
- Przeze mnie! - krzyknął Oliwier stając.
Byłam w szoku, ze zdziwieniem patrzyłam się na niego z nadzieją, że zaprzeczy. "To był żart" - tak bardzo chciałam to usłyszeć. Lecz on stał na wprost mnie poważny jak nigdy dotąd, a jego oczy lśniły od napływających łez. To nie może być prawda! Czy on potrafiłby mnie aż tak okaleczyć, zniszczyć mi życie? Wstałam zagryzając wargę. Byłam wściekła! Wycofałam się z okręgu patrząc na Oliwera nieprzytomnym wzrokiem, odwróciłam się i puściłam się biegiem. Zapomnij o wszystkim! - rozkazywałam sobie, kiedy pędziłam w stronę tunelu.
- Czekaj! Muszę ci to wyjaśnić... - złapał mnie za rękę, a po jego policzkach spływały łzy.
- Puść mnie! Mogłam się domyślić... Te samo spojrzenie. Wykorzystałeś mnie! Zostaw mnie i pozwól mi odejść!
  Trzymał moją dłoń i płakał jak małe dziecko. Nie lubię mięczaków, wnerwia mnie jak ktoś tak szybko się rozkleja. Sama nie wiem co w nim widziałam zaledwie kilka minut wcześniej.
- Ale to trudniejsze niż myślisz - jąkał - Od jakiegoś czasu członków ADK jest coraz mniej. Większość umiera, bo Wilcza Królowa co miesiąc pragnie naszych ofiar... Inni kaleczą się podczas przemiany i zostają potworami na zawsze... Ostatnio przestali nam podawać antidotum, które sprawia, że przed przemianą nie mamy krwawych dni, to znaczy nie pragniemy smaku ludzkiej krwi. W ten sposób chcieli, żebyśmy zarazili innych tak, żeby liczba członków wzrosła.
- Czyli byłam dla ciebie ofiarą, za którą miałeś dostać nagrodę! Nie dotykaj mnie! I co ten dziennik to też nie był przypadek?
- Ja... Ja go podłożyłem, tak żebyś się zaczęła tym interesować... Ja nad sobą nie kontroluję!
 Próbowałam wyrwać się z uścisku. Co za dupek! Przecież wiadomo, że nikt normalny nie zadawałby się z kimś takim jak ja!
- A wtedy, kiedy mnie pocałowałeś - spuściłam głowę - To była tylko gra!
- Nie!! Mi na tobie naprawdę zależy! Blanka zrozum, to jest dla mnie bardzo trudne. Byłem ostatnio nieobliczalny przez odstawienia antidotum, ale ty wiele dla mnie znaczysz...
- Puszczaj idioto! Żałuję, że cię poznałam! - ugryzłam go w kostkę, tak, że puścił moją dłoń - Jesteś zadowolony? Jeszcze bardziej zniszczyłeś mi życie, a myślałam, że to nie możliwe!
 Powoli mknęłam przez tunel, a przed oczami miałam wciąż oblaną łzami twarz Oliwiera. Nienawidzę tego idioty! Może od początku taki był, a ja źle go oceniłam. Wydawał się chłopakiem z blizną, który kryję przed całym światem tajemnice, ale jego uśmiech po prostu powalał... Dobra stop! Nie mogę ciągle myśleć o tym dupku! 

niedziela, 22 lutego 2015

4.

 Czas z Oliwierem płynął tak szybko, że nawet nie zwróciłam uwagi kiedy zrobiło się późno. Dużo rozmawialiśmy. Opowiadał głównie o sobie, o mnie prawie nie wspominaliśmy, ale to lepiej. Nie chciałam mu się zwierzać ze swoich problemów. On jednak, nie czuł wobec mnie żadnego dystansu bez chwili zastanowienia, czy może mi zaufać snuł opowieści o tym jak spotkał ojca obściskującego się z inną kobietą, jak jego matka załamała się na wiadomość o rozwodzie i o tym jak poznał po raz pierwszy Laurę. W sumie spotkali się nie dawno, jakieś pięć miesięcy temu, bo romans ojca trwa od roku. Oboje za sobą nie przepadali. Matka Laury była wdową, po tym jak trzy lata temu jej mąż zginął śmiercią tragiczną w Stanach, gdzie pracował jako taksówkarz. Pierwsze spotkanie wyglądało dość dziwnie."To twoja druga mama Oliwierze, a to twoja siostra". Laura nie chciała mieć nowego ojca, bo jej matka już przestała zwracać tylko i wyłącznie na nią uwagę. Natomiast Oliwier nie potrafił pogodzić się z tym, że rozwalił ich rodzinę. Po kryjomu chcieli zniszczyć ten związek, lecz ich działania były nieudane.
  - Blanka, czekałem na ciebie! Mówiłaś, że będziesz u Jackowskiej. Byłem u niej i powiedziała, że w ogóle do niej nie przyszłaś.
 Przede mną stał Emil. Miał spuchnięte oczy i rozciętą wargę. Na brodę ciekła mu krew, a jego brązowe oczy błyskały ze smutkiem.
- Co ty śledzisz mnie? - wybuchłam przekręcając klucz w drzwiach.
- Ja po prostu się martwiłem. Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Zmieniłaś się... Teraz w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Pamiętasz jak było przedtem? Mówiłaś mi o wszystkim, a teraz czuję, że ciągle coś przede mną ukrywasz. Co jest grane?
 Zagryzłam policzek od środka. To była prawda. Ostatnio nie mówię mu wszystkiego, prawie w ogóle się nie spotykamy no i Oliwier...
- Co ci się stało ? - odwróciłam się do niego wskazując na okrwawione usta.
Nie odpowiedział. Tylko skierował wzrok na dół. No tak, rasizm. Pewnie ktoś go pobił, tak bez przyczyny. Szedł sobie spokojnie ulicą, a tu jeden z nich krzyczy "Patrzcie Czarnuch!", no i się zaczęło... Szkoda, że Emil nie potrafi się bronić. Kopnęli go w brzuch, przyłożyli mu z pięści w twarz, no, a on ledwo uszedł z tego cało.
- Jutro się spotkamy i powłóczymy się cały dzień - obiecałam wchodząc do mieszkania.
Jak zawsze od samego progu przywitał mnie niemiły zapach alkoholu. Rozejrzałam się w około i w myślach liczyłam porozrzucane, puste butelki. Położyłam plecak na podłodze i bez namysłu wbiegłam po schodach. Za każdym razem kiedy mam wejść do pokoju Igora modlę się, żeby wszystko było w porządku, żeby ojciec po pijaku nie zrobił mu krzywdy. Powoli otwieram skrzypiące, drewniane drzwi. Ciężko oddycham i wycieram spocone ręce o jeansy. "Będzie dobrze, co złego może się stać?" - powtarzam sobie i zerkam przez uchylone drzwi. Przede mną na dywaniku siedział Igor zaplatając ręce na kolanach. Weszłam do pokoju, usiadłam przy nim opierając się o ścianę. Nie poruszył się. Objęłam go ramieniem i potargałam po włosach.
- Co jest mały? - zapytałam śmiejąc się, tak, żeby przestał myśleć o całym tym koszmarze.
- Tatuś tu był... i, i był bardzo zły - jąkał przez łzy - Zamknąłem się w pokoju, tak jak kazałaś, ale on... zniszczył - wskazał na drzwi, którymi dopiero przechodziłam.
Nie zauważyłam tego, ale rzeczywiście miały roztrzaskaną szybę, a kawałki szkła leżały na podłodze. Igor musiał przeżyć wielki szok. Przytulając się do niego, czułam jak bardzo wali mu serce. Pocałowałam go w policzek, który był czerwony i ciepły od łez. Dlaczego ojciec jest takim potworem? Dzieciak schował się, przerażony, a ten robiąc awanturę rozbija szybę w drzwiach. Znając życie Kwiatkowska mając takie ciekawe informację podsłuchiwane przez ścianę rozpowiedziała już wszystkim mieszkańcom. Igor powiedział, że ojciec poszedł jakieś pół godziny temu do sklepu (oczywiście, żeby się zaopatrzyć). Nagle wzdrygnęłam się. Coś twardego uderzyło w okno. "Cholera znów ci kretyni z drugiej d " - pomyślałam. W końcu ostatnio napadli Emila, a innym razem popisali drzwi Kwiatkowskiej - no w sumie jej się należało. Podeszłam do okna i podparłam się na łokciach. Nie wiem dlaczego, ale na moich ustach pojawił się uśmiech. Otworzyłam okno, a do mnie pomachał Oliwier z kamieniem w ręce.
- Mogę wejść? - zapytał swoim uwodzicielskim tonem.
Nie wiem dlaczego, ale pokiwałam twierdząco głową. Czy zapomniałam o chlewie w mieszkaniu?
- Jaki numer? - krzyczał z przyłożoną nad oczami dłonią tak jak ci kolesie z telewizji kiedy uderzają kijem golfowym i sprawdzają jak daleko poleciała piłeczka.
- Dziesiątka! - wrzasnęłam trochę zbyt głośno.
Powiedziałam Igorowi, że będziemy mieć gościa, na to on przetarł oczy i skrzywił się niezdarnie. Rozpuściłam włosy i ukradkiem zerknęłam do lusterka. Nie lubiłam swojego odbicia. Wyglądam jak potwór w ciele człowieka. Kwadratowa szczęka przypomina rysy mężczyzny, zbyt duże ramiona wyglądają dziwnie z moimi widocznymi obojczykami, a usta były zbyt wąskie. Jednak cieszę się, że ani trochę ie przypominam typowego plastika. Nienawidzę się malować, nawet chyba nigdy nie nakładałam sobie kremu na twarz. W moich uszach rozległ się dzwonek. Szybko zeszłam na dół i podeszłam pod drzwi. Cała rozpromieniona położyłam rękę na klamce i otworzyłam je. Wtedy uśmiech z moich ust błyskawicznie zamienił się w grymas.
- Dobry wieczór. Zostałam przysłana z opieki społecznej w ramach sprawdzenia waszych warunków życiowych. Czy pani jest pełnoletnia?
- Nie. Tata niedawno wyszedł z domu, ale ja chyba mogę tymczasowo, to znaczy przez kilka godzin opiekować się młodszym bratem, prawda?
- Tak, jeśli twój tatulek nie przychodzi nawalony do domu - wtrąciła się Kwiatkowska odwracając się na klatce schodowej.
Oczywiście nasłała na nas opiekę społeczną, a teraz jeszcze stara się pogorszyć sytuację. Menda, niech lepiej sama pokażę w jakich warunkach mieszka ona i jej banda kotów. Szczupła kobieta o intensywnie czerwonych ustach i w zielonej marynarce  weszła do naszego mieszkania zapisując notatki i spoglądając w różne miejsca. Widać  było, że zaszokował ją widok pozrywanych zasłon, popękanych szyb, obrzyganych dywanów i butelek, które znajdowały się dosłownie wszędzie. Oparłam się o ścianę i przyglądałam się jej uważnie. Nie pozwolę, żeby zabrała nas do domu dziecka, a szczególnie Igora. Zrobię wszystko, żeby tego uniknąć. Mały i tak dużo przeżywa i nie pomoże mu w tym kolejne tragiczne doświadczenie. Staram się, żeby nie miał aż tak paskudnego dzieciństwa, ale jak widać nie wychodzi mi.
- A gdzie jest twój brat? - zapytała.
- Na górze. Kiedy usłyszałam dzwonek zostawiłam go i zeszłam na dół. Skąd mogłam wiedzieć, że to panie? - wzgardziłam wzrokiem Kwiatkowską, która udawała, że nie może otworzyć drzwi na korytarzu.
- Czy mogę go zobaczyć? - zapytała zamykając notes.
- Nie! - krzyknęłam. Jestem przewrażliwiona, ale nie mogę dopuścić do tego, żeby go widziały, przecież one chcą go zabrać! - Proszę się stąd wynosić! Niech pani pilnuję swoich spraw i nie słucha nawiedzonych starych bab, które chcą  upodlić wszystkich sąsiadów! Proszę wyjść i nie wracać, nie życzę sobie pani w moim mieszkaniu.
 Kobieta krzywo uśmiechnęła się, przetarła ręce i zamykając drzwi wyszeptała:
- Przyjdę tu jeszcze, ale nie w takich pokojowych zamiarach.
Rzuciłam w jej stronę ze złości pustą butelkę wódki, która roztrzaskała się o zamykające się drzwi. I tak uważa naszą rodzinę za patologiczną, więc nie muszę się hamować. A poza tym co ją to obchodzi co robię. Wróci tu, żeby zabrać Igora. Wyobrażam sobie, jak siedzi sam na łóżku w jakiejś szarej dziurze i płaczę  krzycząc przez sen "Zabierzcie mnie stąd!". Z czarnych myśli wróciłam do rzeczywistości kiedy usłyszałam po raz drugi dzwonek do drzwi. Co ta kobieta jeszcze chce? Mało jej było? Otworzyłam ze złością drzwi.
- Przepraszam. Winda się zepsuła i trochę to trwało. Wszystko w porządku, Blanka?
Uśmiechnęłam się lekko. W drzwiach stał Oliwier. Gładka biała cera lśniła w mroku mieszkania, a morskie oczy lekko błyskały. Wpuściłam go do środka, a on rozejrzał się w około. Zaskoczył mnie na plus. Nie przeraził go widok meliny urządzonej przez ojca, po prostu patrzył takim wzrokiem jakby interesowały go tylko i wyłącznie drewniane meble. Zaprowadziłam go na górę, weszliśmy do pokoju Igorka.
- Cześć. Jestem Oliwier, a jak ty masz na imię, kolego? - uśmiechnął się do niego kucając.
- Igor - wybąkał cały poczerwieniały nie podnosząc wzroku. Udawał, że nie widzi nic poza futerkiem Bestii, która mruczała przy jego nóżkach.
- Śliczny kotek - zagadał Oliwier gładząc Bestię po grzbiecie.
Czułam się po raz pierwszy w swoim domu nieswojo. Było mi wstyd za ten chlew, ciekawe co sobie o mnie pomyślał. Mieszkanie meneli? W sumie to prawda i nie ma się co oszukiwać. Skoro opieka społeczna zaczęła się nami interesować to raczej dobrze nie jest.
- Kochasz Blankę? - zapytał podnosząc wzrok i puszczając Bestię, która korzystając z okazji wymknęła się z pokoju.
 Oliwier poczerwieniał. Pierwszy raz go takiego widziałam, chociaż w sumie nie wydaję się to dziwne, bo ledwo go znam.
- Jesteś głodny Igor? Może zrobić ci kanapki?- zaproponowałam, żeby zakończyć tą krępującą ciszę.
- Pomogę ci - zaproponował Oliwier wstając z podłogi.
Kiedy schodziliśmy po schodach ciągle się uśmiechał, a ja nie wiem dlaczego czułam się jeszcze mniejsza i słabsza. Weszłam do kuchni. Wstyd mi było otwierać pustą lodówkę i wyrzucać butelki po alkoholu, ale wtedy on złapał mnie za rękę i spojrzał prosto w oczy. Uśmiechał się swoim uwodzicielskim spojrzeniem, a jego platynowe włosy były wciąż idealnie zaczesane.
- Jesteś piękna - wyszeptał mi do ucha, po czym objął moją twarz.
Poczułam ciarki na plecach. Oparł swój nos o mój, a ja czułam jego lekki oddech. Czy on chcę mnie pocałować? Jeszcze nigdy się nie całowałam! Jak pójdzie coś nie tak uzna mnie za idiotkę! Uspokój się Blanka, nie myśl jak gimnazjalistka. Byłam cała spięta, chyba to wyczuł bo odrobinę się oddalił. Nie kontrolując się objęłam go w pasie i przyciągnęłam bliżej. I znów ten uśmiech... Otworzył lekko usta i dotknął nimi moje wargi. Długie, zgrabne palce nagle znalazł się w moich poplątanych włosach. Czułam jego ciepło na sobie. Jesteśmy zbyt blisko, pomyślałam. Po chwili zorientowałam się, że zamknęłam oczy. To było głupie. Kiedy je otworzyłam i widział ten błękit... Ciągle trzymałam go w pasie, czułam jego twarde plecy, a on całował mnie, a raczej oboje się całowaliśmy.
- Nie było tak źle, co nie? - wyszeptał w końcu gładząc mnie po włosach.
Zapomniałam o wszystkim. Myślałam tylko o nim. Miałam go przed oczami i nie mogłam nasycić się jego widokiem. Mężczyźni nie powinni być piękni, ale on wydawał się po prostu boski! Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegałam? Przecież wyglądał zupełnie tak samo. Kiedyś uważałam go za przeciętnego chłopaka z wielką blizną, a teraz widzę przystojniaka, który właśnie mnie pocałował! Nie mogę się powstrzymać! Ogarnij się, powtarzam sobie ciągle! Delikatnie całował moją szyję, a ja oparłam się na jego klatce piersiowej. Muszę przyznać, był umięśniony...
- A jednak ją kochasz! - usłyszałam głos i nagle oderwałam się od Oliwiera.
Przed nami stał Igor trzymający w ręku małego pluszowego misia. Patrzył na mnie jakby nas przyłapał na czymś okropnym. A może to było okropne? Nie wiem, ale chyba tego nie żałuję. Kucnęłam przy nim i wyszeptałam mu do uszka:
- Tylko ciebie kocham, braciszku - i pocałowałam go w policzek.
Na to on uśmiechnął się i wystawił tryumfalnie język Oliwerowi, tak jakby to on wygrał jakieś zawody. Na korytarzu było słychać przekleństwa. Pewnie ojciec wraca nachlany do domu. Kazałam Igorowi uciekać na górę, ale co zrobić z Oliwierem? Drzwi otworzyły się. Stanął w nich ojciec. Miał starą, podarta koszulę w kratę i wyblakłe spodnie. W ręku trzymał do połowy pełną butelkę wina.
- Kogo ty, do cholery przyprowadziłaś? - zapytał wskazując palcem na Oliwera.
- Uciekaj! - krzyknęłam do niego, lecz on stał i gapił się z nienawiścią na mojego ojca.
Pokręcił głową. Nie mogę dopuścić, żeby i jego skrzywdził! Złapałam kuchenny nóż i skierowałam na swoją rękę.
- Uciekaj, albo się zabije! - wrzasnęłam, a on spojrzał na mnie błagającym tonem, ale gdy odcięłam sobie kawałek skóry i na jej miejscu znalazła się krew, wyszedł z mieszkania bez słowa.
- Kto to był?! - krzyknął, kiedy drzwi zamknęły się za Oliwierem.
- Co cię to obchodzi? Nie interesowałam cię odkąd wybrałeś alkohol, nie rodzinę, więc po co się teraz wtrącasz?
Moje słowa wkurzyły go i kierował się do mnie chwiejnym krokiem. Nie boję się go. Jest tylko pijakiem, który zrobi wszystko za odrobinę wódki. To już nie jest mój ojciec, nie jest nim odkąd uderzył mnie w twarz po pijaku. Nie jestem buntowniczką, a to, że do niego nie czuję nic, nie oznacza, że nie mam serca.
- Nie dotykaj mnie! Bo inaczej poderżnę ci gardło! - zacisnęłam mocniej nóż, a po dłoni popłynęła mi krew. Nie chcę się z nim bić. Nie będę zniżać się do poziomu menela. Ja też nie jestem święta, ale nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego swojej rodzinie. Staliśmy na przeciwko siebie. On trzymał butelkę, a ja nóż. W sumie mieliśmy równe szanse, bo zawsze można rozbić szkło na głowię, ale czy jest zdolny aż tak nienawidzić własnej córki? Zawsze gdy był pijany miał problemy z równowagą. Tak też było tym razem. Po kilku minutach osunął się na ziemię.

 Chociaż dzisiaj poszłam położyć się wcześniej nie mogłam zasnąć. Nie jestem przyzwyczajona do takiego nadmiaru wrażeń. Przypomniała mi się historia, kiedy razem z Emilem uciekaliśmy z domu. Ojciec na mnie nawrzeszczał, a on miał dość dokuczania"kolegów". Namówiłam go na ucieczkę za miasto. Nie zabraliśmy ze sobą zupełnie nic. Pierwsze trzy kilometry szliśmy pieszo, a wtedy zatrzymał się jakiś samochód. Kierowca wydawał się miły. Zapytał gdzie idziemy, a my wyznaliśmy mu, że uciekamy. Z biegiem czasu dopiero teraz zauważam, ze to było dziwne. W ogóle nas nie skrytykował, nawet twierdził, że podjęliśmy słuszną decyzję. Wywiózł nas za miasto tak jak obiecał, ale potem nie chciał nas puścić. Zaprowadził nas na skraj lasu i niestety okazał się psychopatą. Chciał nas pozabijać, bo pragnął się wzbogacić na sprzedaży naszych nerek. Uciekliśmy w ostatniej chwili. Kopnęłam go trzy razy w nogę, a Emil ugryzł go w rękę. To tymczasowo go unieruchomiło i jakoś z tego wyszliśmy.
Spojrzałam na zegarek. Pierwsza trzydzieści osiem. Wstałam z łóżka, przetarłam oczy, założyłam kapcie i szlafrok. Po cichu wymknęłam się z domu. Na dworze było ciemno. Z trudem znalazłam drogę, którą wskazał mi Oliwier. Chciałam wejść do mojego raju na ziemi! Przez długi korytarz ledwo się przepchnęłam. Nie wiem jak to możliwe, bo przecież w dzień jest tak samo kompletnie ciemno, to jednak w nocy trudniej się tędy przedostać. W końcu stanęłam odsuwając od siebie liście paproci, mogłam podziwiać ten drugi świat. Teraz las wyglądał bardziej tajemniczo. Lekka mgła unosiła się nad niebem, a wszystko wydawało się bardziej mroczne. Rozejrzałam się dookoła. Byłam tu zupełnie sama. Usiadłam na pniu, który pozostał po ściętym drzewie. Nagle usłyszałam jakiś szelest. W końcu zorientowałam się, że pobyt w tym miejscu w nocy nie był za dobrym pomysłem. Przecież to zwykły las, pełen dzikich zwierząt i nie wiadomo czego tam jeszcze.
- Auuuuuuuuuuuuuu! - usłyszałam wycie prawdopodobnie wilka.
Zerwałam się na nogi. Będzie dobrze, powtarzałam sobie. Powoli tyłem kroczyłam do wyjścia, aż w końcu z zarośli wyskoczył srebrzysty wilk. Z jego pyska wypływała piana, oczy miał niebieskie i przekrwawione z wściekłości. Cała drżałam, nie wiedziałam co robić. Nie mogę stać bez ruchu, bo za raz na mnie skoczy z tymi swoimi kłami, ale gdy spróbuję uciec, nie zdążę, bo on mnie dogoni. Dlaczego nie jestem dobra w bieganiu!? Potrafię biec szybko, ale po chwili się męczę. Czy wystarczy mi sił, żeby uciec? Wilk stał wpatrując się prosto w moje oczy, widziałam jak podnosi łapę, chcę  skoczyć prostu na mnie! Mój oddech był coraz szybszy, wzięłam się w garść i... rzuciłam się pędem w stronę wyjścia! Nie czułam prawie nóg, ciężko stąpałam po ziemi, a on leciał tuż za mną. Nie zdążyłam! Był szybszy. Złapał mnie za nogę i pociągnął do siebie. Jego ślina spływała na moje ciało. Nie czułam obrzydzenia, na to nie było czasu, próbowałam pogodzić się ze śmiercią. Żegnaj Igorku, mówiłam w myślach, kiedy zwierzę zaczęło gryźć moją skórę tuż nad obojczykiem. Przeszył mnie tępy ból. Zaciskając oczy i zęby próbowałam go od siebie odepchnąć. Lewa ręką wyczułam kamień i biorąc go uderzyłam wilka gdzieś nad okiem. Zawył. Korzystając z okazji uciekłam potykając się o własne nogi. Trzymałam miejsce ugryzienia dłonią, bo krew płynęła tak szybko, że częściowo nie mogłam jej inaczej powstrzymać. Jeszcze kawałek, jeszcze kilka metrów. Biegłam teraz przez ulicę sycząc z bólu.  

poniedziałek, 16 lutego 2015

3.

- Odczep się od Oliwiera! Ile razy muszę ci to, idiotko powtarzać?
Nie boję się gróźb Laury. Co ona mi niby zrobi? Pobije? Zabawne. Prędzej połamie sobie paznokcie. Nie zależy mi jakoś na tym chłopaku, widziałam go tylko trzy razy i nic poza tym. Nie czuję do niego kompletnie nic, nie jest moim znajomym, ani przyjacielem. Jednak lubię się droczyć z tą tapeciarą.
- Bo jak nie to co? Naślesz na mnie mafię? Okaleczysz? Oblejesz mnie kwasem? Weź się nawet nie ośmieszaj.
Czułam, że ją szlag trafia. Poczerwieniała i ze złości zaciskała dłonie. Och jaki to uroczy widok. Uważaj, żeby ci się rzęsa nie odkleiła, pomyślałam. W końcu triumfowałam. Przez tyle lat musiałam cierpieć przez to babsko, aż w końcu zaczęłam ją mieć po prostu w dupie. W sumie powinnam jej za to podziękować, dzięki jej stałam się silniejsza i wytrwalsza. Po incydencie z muszlą klozetową, kiedy chciała włożyć mi do niej głowę postanowiłam się zemścić. Niestety nie miałam sprzymierzeńców i to jest właśnie minus bycia szkolnym pośmiewiskiem. Jednak Emil próbował mi pomóc. Podkreślam PRÓBOWAŁ. Nic z tego nie wyszło... Nie mieliśmy dość dobrego planu, ale nigdy nie zrezygnowaliśmy. Kiedy mi już trochę odpuścili, bo uznali, że ciekawiej wyśmiewać kolor skóry Emila, niż mojego ojca stawiłam się w jego obronę. Na początku oczywiście uznali mnie za wariatkę, gdy mówiłam, że pożałują, ale wkrótce doszli do wniosku, że nie kłamałam. Miałam chyba dziesięć lat, kiedy porządnie pobiłam dwóch kolesi. Oczywiście miałam sprawę u dyrektora, a ojciec w domu nagrodził mnie laniem, ale było warto. Wchodząc do szkoły czułam się jak Napoleon po wygranej bitwie. Podobno jednemu złamałam rękę, a drugi dostał mocno w łopatki. Mimo to nic sobie z tego nie robiłam, należało im się.
- Masz jakiś problem? - naskoczył na mnie Krystian.
Parsknęłam śmiechem. Krystian to nowy chłopak Laury. Są ze sobą od tygodnia, co jest naprawdę wielkim wyczynem, bo poprzedni szczycił ją swoja obecnością przez trzy dni. Krystian jest wysoki, ma chyba metr osiemdziesiąt, jest brunetem o piwnych oczach. Nie jest jakiś zabójczo przystojny - jest po prostu przeciętny. Może to głupie, ale nigdy nie bałam się ataku ze strony większych. Sama jestem niska, ale mam siłę w dłoniach. Kiedy byłam mała tata uczył mnie podnosić ciężarki. Oczywiście nie ważyły sto kilo, ale zawsze dla dzieciaka jest frajda kiedy zdaję sobie sprawy, że jest wystarczająco silny.
- Czy ona ci coś zrobiła, Lauruś? - spojrzał na swoją "ukochaną", która aktorsko łkała.
Pff kretynka. Tylko na tylą ją stać? Powinna mieć swój honor. Nasyła jakiś mięśniaków, dlatego, że się sprzeciwiłam, żałosne. Krystian zacisnął ze złości zęby ( udawał, że się przejął ) i  z agresją uderzył mnie w brzuch. Zgięłam się w pół, krzyżując dłonie. Nie ryczałam, nie  mogłam ryczeć! Musiałam udowodnić, że nie jestem słabą kretynką jak ona! Kiedy mogłam utrzymać już równowagę wyprostowałam się i spojrzałam na niego z nienawiścią. Czułam jak serce mi łomoczę, a oddech wydaję się dziwnie ciężki. Uniosłam w górę zaciśniętą pięść i uderzyłam go w szczękę. Widziałam jak jego głowa pod wpływem siły obraca się w lewo. Odwrócił się po kilku sekundach z ust płynął mu strumyczek krwi. W jego oczach dostrzegłam dzikość. Przeszył mnie strach, do czego on jest zdolny? Ciężko oddychał przez nos i zaciskał wargi oblane w czerwonej krwi. Stałam bez ruchu. Nie miałam odwagi przesunąć się ani krok do tyłu, po prostu gapiłam się na każdy jego gest, wsłuchiwałam się w każdy wdech, aż nagle... Rzucił się na mnie jak jakieś zwierze, zacisnął dłonie na mojej szyi, brakowało mi powietrza. Czy on mnie udusi? Ostatkiem siły na oślep kopnęłam go nogą. Nie mam pojęcia gdzie dostał ale natychmiast się zerwał i jęknął z bólu. Wstałam podtrzymując się na łokciach. Wygrałam? Nie mogę tak tego określić.

  - Dlaczego uderzyłaś kolegę? - zapytał dyrektor zamykając drzwi od gabinetu.
Milczałam. Nienawidziłam tego miejsca jak wszystkiego co mnie otaczało. Obdrapane biurko, okno z widokiem na paskudne osiedle, stary zielony dywan, przypominający sweter ciotki Zośki. Dyrektor też nie był jakoś nadzwyczajnie miły. Znał mnie już bardzo dobrze, nie raz wpadałam do niego na dywanik, przez bójki. Usiadł przede mną na lekko dziurawym fotelu i spojrzał mi prosto w oczy. Walczyłam ze sobą, żeby nie odwrócić wzroku. Denerwuję mnie kiedy ktoś tak bezczelnie się na gapi. Jego wielkie szare oczy przypominały mi wszystkie okrucieństwa jaki doznałam w tej szkole. Jego twarz z pozoru przyjazna pokryła się licznymi zmarszczkami, a na jego głowie dostrzegłam resztki siwych włosów. Czyżby to wszystko go przerastało? Postarzał się odkąd pierwszy raz przyszłam do szkoły. Miał wtedy idealnie gładką cerę, szeroki uśmiech i bujną, brązową czuprynę. Teraz przed sobą widzę człowieka w podeszłym wieku, zmęczonego swoim życiem.
- Dlaczego znów kogoś pobiłaś? - dopytywał podkreślając każde słowo.
- A dlaczego to ja znów zostałam oskarżona? Nie ważne, że się broniłam, co z tego, że mógł mnie udusić. Pan by się ucieszył jeden gnojek mniej na tym świecie...
- Wystarczy! - trzasnął dłonią w stół i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
Ja wciąż w sobie czułam złość najchętniej skoczyłabym mu teraz do gardła, ta jego spokojna mina przyprawiała mnie o mdłości. Wolałabym, żeby krzyczał, mścił się na mnie, krytykował moją bezmyślną głupotę i agresywność, ale on po postu patrzy jak na bezbronne dziecko.  
- Jak myślisz na jaką karę zasłużyłaś? - zapytał lakonicznie.
Tak bardzo wnerwiają mnie te podchwytliwe pytania.Wiadomo, jeśli powiem, że jestem bez winy wyśmieje mnie i dołoży mi karę za bezczelność, a jeśli zaproponuję żeby nie sugerował się litością w nadziei, że zrobi inaczej odpowie, że to świetny pomysł.
- Na szczęście to nie ja wymierzam wyrok - oznajmiłam po dłuższej chwili patrząc w sufit.
Prychnął. Nie no to już szczyt chamstwa! Jego trzęsące się dłonie powędrowały do kieszeni i po chwili wyciągnął papierosa.
- Pozwolisz, że zapalę? - zapytał wkładając sobie to świństwo do ust.
- A co jeśli nie pozwolę? - odpowiedziałam pytaniem i oparłam plecy o krzesło.
Podszedł do okna, zapalił zapalniczką papierosa i gapił się na bawiące się dzieci. Czułam się niepewnie. Niby przyszłam tutaj, żeby porozmawiać o moim karygodnym zachowaniu, a tutaj takie coś! Cholera...
- Uważam, że powinien pan rzucić to świństwo - odezwałam się niepewnie, tylko po to, żeby przypomnieć mu o swoim istnieniu - Taki daje pan przykład młodemu pokoleniu?
- Mówi to ta, która pobiła swojego starszego kolegę.
Nie odwrócił się. Przez moment chciałam uciec, może akurat by mnie nie zauważył, ale w sumie to beznadziejny pomysł. Byłam po prostu w potrzasku.
- Mogę wyjść? - zapytał po dziesięciu minutach milczeniach.
Pokiwał tylko głową, a ja z ulgą zamykałam drewniane drzwi.

Już po wszystkim, myślałam kiedy wychodziłam ze szkoły. Krystian był u higienistki, nic mu nie jest. Ma tylko rozdarte dziąsło, ale zęby zostały nienaruszone. Ja natomiast wciąż czułam ogromny ucisk w brzuchu. Na szczęście skończyło się tylko na dużym, niebieskawym siniaku. Spojrzałam na zegarek. Piętnasta dwadzieścia cztery. Pewnie ojciec wrócił już nachlany do domu. Igor został bez opieki, mimo, że ma sześć lat jest mądrym chłopcem i wiem, że nie będzie robił głupstw. Nie mogę się rozerwać. Muszę wybrać między szkołą a opieką nad Igorkiem. Już tyle godzin nauki opuściłam, że nie mogę pozwalać sobie na kolejne braki. Na dodatek muszę jeszcze muszę żebrać o popołudniową pracę, bo przecież każdy grosz się liczy.
- Cześć Blanka! - przywitał mnie chłopak stojący tuz przed szkołą.
No świetnie chłopak z autobusu - Oliwier. Spojrzałam do tyłu w poszukiwaniu Laury. Siedziała na ławeczce z torbą w nogach i gapiła się prosto na mnie. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- No witaj Oliwierze! - powiedziałam tak głośno, żeby mogła to usłyszeć.
Pocałowałam go niepewnie w policzek i złapałam za rękę. Widziałam, że jest niepewny i zdziwiony, ale musiałam jakoś zemścić się na Laurze. Miał ciepłą, delikatną dłoń z długimi palcami. Pierwszy raz trzymałam się z jakimkolwiek chłopakiem za rękę, co z tego, że tylko dla zemsty, ale liczy się. Kiedy wyszliśmy za ogrodzenie szkoły puściłam jego rękę i zatrzymałam się w miejscu. Czyli teraz nadszedł ten czas na wyjaśnienia... W końcu zrozumiałam, że Oliwier przygląda mi się w dziwny sposób. Jego duże, ciemno-niebieskie oczy były skierowane prosto na mnie. Uśmiechał się krzywo swoim uwodzicielskim spojrzeniem, jak typowy chłopak z komedii romantycznej. Jego skóra była blada, prawie tak samo jak moja, a włosy miał zaczesane prosto do tyłu. Błękitna bluza tak bardzo pasowała do jego oczu. Wysunął dłoń i kciukiem muskał mnie po twarzy. W końcu obudziłam się z transu. Odwróciłam głowę i lekko skrzywiłam usta.
- Co jest? - zapytał niewinnym tonem - Przed chwilą złapałaś mnie za rękę, pocałowałaś w policzek, a teraz...
- Przepraszam - wypaliłam - Czy Laura Janicka jest twoją dziewczyną?
Jestem bezczelna, ale zarazem konkretna. Chcę po prostu wiedzieć na czym stoję. Bo jeśli on ma z nią coś wspólnego to nie odezwę się do niego już nigdy w życiu. Nagle z jego ust znikł uwodzicielski uśmieszek i pojawiło się zakłopotanie. Aha, więc to prawda, pomyślałam.
- Wiesz to jest bardziej skomplikowane... - czułam, że uchodzi ze mnie powietrze - Pamiętasz jak opowiadałem ci o moim ojcu? - to musiało być pytanie retoryczne, bo rozmawialiśmy o tym kilka godzin temu, więc tylko znacząco pokiwałam głową.
- Jakieś dwa lata temu zostawił moją matkę, tak po prostu bez słowa. Po krótkim czasie dowiedziałem się, że miał kochankę, chciałem przywalić mu w twarz, dupek jeden. Oczywiście mamie o tym nie powiedziałem wystarczająco przez niego cierpiała. Jego panienką okazała się matka Laury, więc w gruncie rzeczy chcąc nie chcąc Laura jest moją przybraną siostrą.
 Krzywo się uśmiechnęłam. Współczuję mu. Mieć takiego ojca to nic z porównaniu z tym, że musiał wybrać sobie taką kobietę. Gdybym była na jego miejscu chybabym nie wytrzymała i albo bym się pocięła albo po prostu bym zwariowała. Staliśmy tak bez słowa. Cisza była dla mnie okrutną męczarnią. Jednak sama nie chciałam jej przerywać. W końcu Oliwier odwrócił się i chciał odejść. Odruchowo złapałam go za rękę i wyszeptałam coś nie zrozumiałego typu "Zostań". Uśmiechnął się bezgłośnie  i spojrzał na mnie tymi swoimi morskimi oczami. Nie mam pojęcia dlaczego, ale przy nim czułam się naga, wstydliwa. Patrząc na niego zaczynałam mieć coraz większe kompleksy. Dlaczego on tak na mnie działał? Czułam się głupio w wytartych jeansach, starej koszulce i w podartych trampkach. W dodatku moje włosy były rozczochrane i nie dały się ułożyć. Nieśmiało odwzajemniłam uśmiech i po chwili zaczęłam tego żałować. Przecież zachowuję się jak typowa gimnazjalistka! Mam szesnaście lat, chodzę do technikum, jestem poważna, mam swoje problemy i nie mogę się tak zapominać! Poprosił mnie żebym poszła za nim. Na szczęście nie trzymał mnie za rękę. Miałam ją tak mokrą od potu, że pewnie by mnie  wyśmiał. Czułam się lekko spięta, ale przecież zawsze byłam sztywniaczką. Może to po prostu dlatego, że nie byłam sam na sam z żadnym chłopakiem, nie licząc Emila, który był dla mnie prawie jak brat. Szliśmy w milczeniu, co jakiś czas wydawał tylko komendy np. "tędy", albo "już nie daleko". Ulice były puste. Nie widzieliśmy żadnego samochodu. Co jakiś czas po drodze turlały się puste butelki po alkoholu, albo pijani mężczyźni powoli trzeźwieli leżąc na chodnikach. Odwracałam wzrok. Miałam dość takich widoków, wystarczyły mi emocję dostarczane w domu.
- To tutaj - zwrócił się do mnie Oliwier wskazując niewielkie przejście pomiędzy dwoma blokami.
Niepewnie pochyliłam się i weszłam w nieznaną mi przestrzeń. Było ciemno. Nie widziałam kompletnie nic, nawet zarysu swojej dłoni. Musiałam schylać głowę, ale na szczęście mój niski wzrost ułatwiał sytuację.
- Idź cały czas prosto - sugerował Oliwier, a ja nie miałam powodu, żeby go nie słuchać.
Tylko, żebym się nie potknęła - błagałam samą siebie. Dłońmi mogłam podtrzymywać się ściany, która była  wilgotna. W powietrzu unosił się niemiły zapach,. przypominał zgniliznę. Coraz ciężko było oddychać, a końca dalej nie było widać. Po kilku minutach Oliwier powiedział, że będziemy musieli się czołgać przez kilka metrów i będziemy już na miejscu. Ciężko opadłam na brzuch, tak jakbym była dziesięć kilo cięższa. Zamknęłam oczy. W sumie nie było różnicy kiedy miałam je otwarte. Trzeba było więcej ćwiczyć na wf! Krzyczałam sama na siebie kiedy zaczynałam mieć zadyszkę. Zawsze zwracałam tylko uwagę na siłę, wszystko przez ojca, za wszelką cenę chciałam się postawić ojcu. Przez to zaniedbywałam inne dyscypliny, które mogłyby mi się teraz przydać. Z resztą jak ważny jest sport, w obliczu głodu i pijaństwa ojca? Poczułam coś na ramieniu. błyskawicznie otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że to ręka Oliwiera. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy wyszliśmy z tego tunelu.
- No i jak ci się podoba? - zapytał zerkając na mnie.
 Z wrażenia aż otworzyłam szeroko usta. Przede mną rozprzestrzeniał się las. Zielona trawa spokojnie kołysała się na wietrze, słońce przebijało się przez drzewa, a ptaki pogwizdywały nad błękitnym niebem. Rozglądałam się we wszystkie strony. Nie mogłam uwierzyć, że coś tak pięknego znajduję się w naszym mieście. Jeden tunel prowadzi do starego, obskurnego miasta, zniszczonego przez wojnę i do krainy, której po prostu nie da się opisać. Uwielbiam zielony kolor, ale nie wiedziałam, że takie odcienie w ogóle istnieją. Z oddali słychać było szum rzeczki, a pod stopami charakterystyczny dźwięk liści.
- Tak właśnie wyobrażam sobie raj - wyszeptałam.
 
Usiedliśmy razem na ziemi, ja wciąż nie mogłam dowierzać w piękno, które mnie otacza. Nie chciałam stąd wychodzi, pragnęłam tu zostać, chciałam tu umrzeć, chciałam po prostu zapomnieć o wszystkich problemach, które czekają mnie po drugiej stronie.
- Pamiętasz jak po raz pierwszy się spotkaliśmy? - zaśmiał się prosto w moje ucho, na co lekko się wzdrygam.
Pokiwałam twierdząco głową. Jak mogłam nie pamiętać, skoro to było wczoraj? Czy on na prawdę nie wie o czym rozmawiać? Jednak nie zwracałam na niego uwagi, wolałam snuć marzenia o tym jak zamieszkuję nad brzegiem jeziorka zakładam małą rodzinkę ja - mój przyszły mąż i dwójka dzieci. Wyobrażam sobie jak czterolatki pluskają się w wodzie, jak uśmiecha się do nich zmęczony mężczyzna, który właśnie wrócił z polowania, jak ja gotuję obiad z mięsa sarny... To wszystko wydaję się monotonne, nudne, stare, ale ja właśnie chciałabym takie życie. Bez obaw, że nie wystarczy mi pieniędzy, bez ciągłej ucieczki przed ojcem...
- Miałem wtedy jedenaście lat, byłem głupim smarkaczem - zaczął, a ja spojrzałam na niego z ciekawością - Mój przyjaciel, był z resztą  jeszcze głupszy ode mnie. Zaczął się wyśmiewać z twojego chłopaka...
- Nie mam chłopaka - odruchowo zaprotestowałam.
- Naprawdę? To dlaczego ciągle chodzisz z takim wysokim, ciemnoskórym brunetem?
Czułam, że płoną mi policzki. Męczą mnie tego typu rozmowy.
- A skąd wiesz, że ciągle z nim chodzę? - zapytałam ironicznie.
Miałam nadzieję, że teraz on obleje się rumieńcem, ale nie... Podniósł tylko wysoko brew i krzywo się uśmiechnął. Spojrzałam na dół, trudno patrzeć komuś prosto w oczy, szczególnie kiedy się go prawie w ogóle nie zna i jest się z nim sam na sam.
- Mniejsza z tym. Mój kolega po prostu igrał z życiem, bo kiedy oczerniał twojego przyjaciela - i tu podkreśl to ostatnie słowo - pojawiłaś się ty i dosłownie rzuciłaś się na niego. Dostał parę razy w rękę i w nos, oczywiście niewinny ja też oberwałem. Trafił we mnie wazon, który trzymałaś w ręce. Puściłaś go z taką siłą, że do dzisiaj mam małą bliznę.
 No tak, pamiętam. Nie poznałam go kompletnie. Muszę przyznać, że wyprzystojniał no i urósł. Kiedy miał jedenaście lat był niższy od mnie.
- Pokaż tą bliznę - wypaliłam.
- Mam się rozebrać? - uśmiechnął się obnażając wszystkie zęby.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć ściągnął bluzę i wykręcił się do mnie plecami. Miał bardzo bladą skórę, przypominała mleko. Był bardzo szczupły, bo na jego ciele można było dostrzec wszystkie kości, a jeśli chodzi o bliznę nie była duża. Wręcz przypominała małe zadrapanie, w stosunku do blizny na szyi była nieistotna.