piątek, 22 lutego 2019

8

Emil był we mnie zakochany od dziecka. Wciąż tego nie potrafiłam zrozumieć. Miałam mętlik w głowie. To było dziwne... My przecież się całowaliśmy! Nie ukrywam było całkiem przyjemnie, ale to nic nie zmienia. Traktowałam go jak brata i nie chciałam tego zmieniać. Patrzył na mnie pełen zachwytu, a ja odwróciłam wzrok. Uśmiechnął się krzywo, ściągnał kurtkę i okrył mnie nią przytulając mnie do siebie. Słyszałam jego serce, biło szybko i nieregularnie. Czułam skrępowanie, ale nie potrafiłam go od siebie odtrącić. Jego ciało było ciepłe, a dłonie delikatne. Siedzieliśmy przy ognisku popijając pomarańczową orenżadę kupioną specjalnie na tą okazję. Gapiłam się tępo w ogień myślać o swoim życiu. Jaki miało sens? Gdyby to wszystko było takie proste. Nie mogłam  powiedzieć, że ja i Emil jesteśmy parą. Mogłam przewidzieć, że się z nim zestarzeje, przytuleni przy kominku, lekko pomarszczeni trzymalibyśmy na kolanach nasze wnuki. Ale to wszystko nie miało sensu. Ja miałam Igorka, musiałam bronić go przed ojcem, a on musiał opiekować się matką. Niby pomagaliśmy sobie nawzajem, ale w gruncie rzeczy mieliśmy dwa osobne światy. Tak bliskie, a jednak odległe. Gdyby tego wszystko było mało dochodzi fakt tego, że jestem wilkołakiem. Potworną, krwiożerczą bestią, której w dniu pełni obudzi się rządza krwi.
- Zobacz spadająca gwiazda - powiedział pokazując w niebo.
Obojętnie spojrzałam na gwiaździste niebo. Było piękne, przepełnione milionami błyszczących, małych punkcików, które przypominały mi bezradne duszę ludzkie. Omijając wzrokiem wielki wóz  dostrzegłam spadającą "upadłą duszę", która spłynęła po niebie, odepchnięta i niechciana. Mimowolnie pomyślałam o sobie.
- Trzeba pomyśleć życzenie. Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie.
- Życzeń nie wypowiada się na głos - odburknęłam przebierając zaspane oczy -Wracajmy już.
Emil posmutniał, ale wstał, podał mi rękę i bez słowa odpalił silnik motoru. Powietrze było już chłodne. Nie rozglądałam się na boki, po prostu zamknęłam oczy. Wtuliłam się do jego pleców, a włosy rozwiewały mi na wszystkie strony. Warkot silnika działał dla mnie uspokajająco. Emil był sztywny i miał gęsią skórkę. Trudno powiedzieć czy był wściekły lub szczęśliwy. Poraz pierwszy zastanawiałam się czy powiedzieć mu prawdę. Znienawidziłby mnie, albo pomyślał, że zwariowałam. "Wszystko fajnie, ale wiesz... Jestem wilkołakiem". Skrzywiłam się na tę myśl, oparłam głowę o jego plecy i próbowała cokolwiek dostrzec w ciemnościach. Widziałam zamazame, czarne kształty ludzi, chyba nawet rozpoznałam Janicką wracającą z mieszkania swojej psiapsióły, z którą razem obgadywały mojego ojca. Kiedy zatrzymaliśmy się przed naszym blokiem poczułam znajome ciarki na plecach. Zawsze zastanawiam się czy ojciec już urządził meline. Igor był bezpieczny. Malinowska zaprosiła go do siebie, bo jej kocica urodziła młode. Mój braciszek przypomina starszą panią na emeryturze. Ślepo zakochany we wszelakich zwierzakach, szczególnie kotach oddałby wszystko dla uratowania czterech bezbronnych łap.
- To co, widzimy się jutro? - zapytał uśmiechając się szeroko.
Pokiwałam tylko głową. Czułam się dziwnie, nie chciałam tak. Zachowywałam się jak Laura! Dlaczego nie mogliśmy zachowywać się normalnie? Co mu nie pasowało wcześniej? Było tak idealnie, mogliśmy pogadać o wszystkim, razem śmialiśmy się przy zbieraniu jabłek u Janickiej, mogłam do niego zawsze przyjść kiedy się bałam. Czar prysł. Postanowił, że będzie moim chłopakiem i będziemy wszędzie razem chodzić trzymając się za ręce. Nie byłam do tego stworzona, chciałam normalnie się zachowywać. Razem się śmialiśmy z kolejnych chłopaków Laury, a teraz byłam taka sama. Jeszcze kilka dni temu zauroczona Oliwierem, a teraz niszczyłam przyjaźń z Emilem. Chciałam znów mieć te cholerne sześć lat! Wtedy wszystko było czarne lub białe! A teraz trudno było powiedzieć czy robię dobrze, czy źle. Spojrzałam na stary, zniszczony plac zabaw tuż przy naszym bloku. Mój wzrok zatrzymał się na zardzewiałej, blaszanej zjeżdżalni. Uśmiechnęłam się ukradkiem. Właśnie na tej zjeżdżalni mały Emil, ubrany w ubrudzoną zieloną koszulkę uklęknął na jedno kolanko i pokazując mały bukiecik stokrotek zapytał czy zostanę jego żoną. Ja jako kobieta stanowcza byłam niezdecydowana. Gryząc w ustach niezidentyfikowany kłos zboża ostatecznie odepchnęłam go do tyłu wykrzykując: "Spadaj, frajerze". Biedny Emil, zjechał tyłem z  zjeżdżalni tłukąc sobie łokieć.
- Dlaczego jesteś taka smutna? - zapytał obejmując w dłoniach moją twarz.
Gładził ją nieznacznie muskając opuszkami palców. Jego oczy były wielkie, niemalże czarne i lśniły jak gwiazdy. Pomyślałam, że mały błysk odzwierciedla jego duszę.
- Yhm - usłyszałam chrząknięcie za sobą.
Błyskawicznie się odwróciłam odtrącając oszołomionego Emila. Szczerze mówiąc w ogóle się nie zdziwiłam. Przede mną stał chłopak, który zawsze pojawiał się w nieodpowiednim momencie. Jego zaczesane do tyłu włosy lśniły w świetle księżyca, a skóra mocno kontrastowała z otoczeniem.
- Przepraszam, że przerywam te miłosne czułości, ale mógłbym zamienić słówko z Blanką? W cztery oczy - dodał mierząc Emila wzrokiem.
Spojrzałam na niego i bąknęłam coś pod nosem, że nie potrwa to długo, a on z nie chęcią odszedł w stronę bloku.
- Całkiem ładna z was para - powiedział lekko ironicznie, kiedy zostaliśmy sami.
- To nie jest mój chłopak! - wrzasnęłam zbyt stanowczo, a on uśmiechnął się łobuzersko.
- W sumie to i lepiej, bo i tak musiałabyś z nim zerwać.
Oliwier wymizerniał. Miał zapadnięte policzki i podpuchnięte, ale wciąż cudownie morskie oczy. Ubrany był w zieloną bluzę, to samą, w której widziałam go po raz pierwszy.
- Nie będziesz za mnie decydował - odpowiedziałam z udawaną wściekłością.
- Ale przecież to nie jest twój chłopak.
Nie odpowiedziałam, patrzyłam na niego obojętnym wzrokiem. Jakaś mała część mnie chciała się wyrwać i rzucić się mu na szyję.
- Porozmawiajmy na spokojnie - zaczął spoglądając mi w oczy - To naprawdę bardzo ważne.
Pokiwałam głową i posłusznie ruszyłam się z miejsca. Najchętniej wróciłabym do domu, wypiłabym kubek gorącej herbaty i poszłabym spać. Wyciągnął niepewnie dłoń. Zmierzyłam go wzrokiem, był niepewny, sztywny i zestresowany. Wykrzywił usta w lekki uśmiech zachęcając mnie. Miałam mu zaufać? Cicho westchnęłam i złapałam go za rękę. Jego dłoń była zimna, ale przyjemnie gładka. Długie palce zacisnęły się na moich. Ukradkiem spojrzałam na niego z lekkim zachwytem. Pomijając fakt, że wyglądał na bardzo osłabionego, przypominał pewnego siebie mężczyznę, który dostał nie raz w kość od życia. Zagryzając wargę i mrużąc oczy próbował dostrzec coś w oddali.

- Gdzie idziemy? - wypaliłam po dłuższym milczeniu.
Spojrzał mi prosto w oczy, a jego tęczówki zalśniły błękitem, który można było dostrzec nawet w takich ciemnościach.
- Właściwie to jesteśmy na miejscu - wszedł bezceremonialnie do starej zaniedbanej kamienicy. Była obdarta, zarośnięta gdzieniegdzie mchem, a w niektórych oknach można było dostrzec tekturę. Klatka schodowa wyglądała jeszcze gorzej. Wulgarne napisy na ścianach, wyzywające mieszkańców, mokre, betonowe schody, to wszystko przypominało mój blok. Za niektórymi drzwiami słychać było krzyki pijanych mężczyzn, lub płacz i pisk ich żon. Poczułam ciarki na plecach, chociaż to wszystko było mi tak bardzo znane. Zatrzymaliśmy się na drugim piętrze. Oliwier przekręcił kluczyk w drzwiach i szarmancko zaprosił mnie do mieszkania numer siedemnaście, gdzie na tabliczce widniał napis "Zalewscy".
- Już wróciłeś, Oliwierku?
- Tak, mamo - odpowiedział wchodząc do salonu.
Nigdy nie wyobrażałam sobie jak wygląda mieszkanie Oliwiera, ale byłam święcie przekonana, że jest naprawdę porządne. Może nie od razu willa z basenem, ale trzy pokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. W końcu był przyrodnim bratem Laury, a to oznaczało, że jego ojciec ma trochę kasy w portfelu. Jednak było inaczej. Mieszkanie było skromne, niewielki pokoik z telewizorem kanapą i rozkładanym fotelem, kuchnia, w której mieściła się lodówka i stara kuchenka gazowa.
Oliwier podszedł do matki, która siedziała owinięta w koc i ucałował ją w policzek. Kobieta objęła go trzęsącymi się dłońmi i przytuliła do serca. Jej oczy były duże, błękitne tak samo jak u niego, z jedną małą różnicą, wydawały się dziwnie nieobecne, błąkające i zagubione. Twarz miała bladą i podłużną. Długie, lekko siwawe kosmyki włosów opadały jej na ramiona.
- Znów kłóciłeś się z Hanią - skarciła syna patrząc spode łba - Ile razy mam ci tłumaczyć, żebyś jej nie dokuczał.
- Napijesz się herbaty? - zapytał mnie ignorując słowa matki.
Przytaknęłam czując się nieswojo. Oliwier przecierając oczy wrzucił do szklanek torebki herbaty i wlał wodę do czajnika.
- Dzień dobry - próbowałam przerwać  nieprzyjemną ciszę.
Odwróciła się spoglądając niepewnie, tak jakby starała się mnie przypomnieć.
- Haniu tak nie można! - nagle krzyknęła stając, a ja przerażona cofnęłam się do tyłu. Wykrzywiła twarz. Nerwowo się uśmiechnęłam.
- Mamo, gdzie położyłaś cukier?
Odetchnęłam z ulgą. Kobieta szurając pantoflami wyszła z pokoju. Zerknęłam na zdjęcie stojące na komodzie. Urocza blondynka trzymała na kolanach prześliczną dziewczynkę w różowej sukience w groszki. Obok nich uśmiechał się dziesięcioletni Oliwier błyskając niebieskimi oczami, które były wpatrzone w  mężczyznę o podobnym spojrzeniu. Wyglądał na miłego faceta po trzydziestce.
- Blanka, słodzisz herbatę? - zapytał, a ja zerwałam się jak dziecko przyłapane na złym uczynku. Pokręciłam przecząco głową.