sobota, 31 stycznia 2015

2.

Wybiegłam na zewnątrz. Jego już tam nie było... Nie znam nawet jego imienia, ale miał coś takiego w sobie, że nie mogłam przestać o nim myśleć. Po co kradł? Może tak samo jak ja nie ma grosza na chleb, nie daje sobie rady z własnym życiem, albo jest skończonym idiotą i kradnie, dlatego, że założył się z kumplami. Odetchnęłam ciężko i skrzywiłam się obserwując ohydną ulicę. Żadne dziecko się tu nie bawi, żaden samochód nie ma zamiaru tędy przejechać, po prostu totalna cisza. Obdarte ściany sklepu, bloki - tylko tyle można by było pokazać zagubionym turystą, którzy przez przypadek pomylili drogi. Nagle poczułam czyjś dotyk na moich pośladkach. Odwróciłam się błyskawicznie i przed sobą zobaczyłam śmiejącego się, bezzębnego menela, który zawsze piję z ojcem. Co za bezczelność! Staremu facetowi szesnastolatki się zachciało!
- Ty... - właśnie miałam go uderzyć w twarz, kiedy niespodziewanie pojawił się jakiś chłopak i popchnął go na ścianę. Przycisnął za szyję i szeptał coś niezrozumiałego w rodzaju "Przeproś ją". Andrzej to silny facet, kiedyś, to znaczy wtedy kiedy jeszcze nie chlał był górnikiem. Wyjeżdżał na Śląsk i zawsze przywoził trochę pieniędzy swojemu bratu. Ale kiedy on wyjechał do Stanów, bo poznał tam swoją żonę, uznał, że nie ma sensu tam wracać, skoro nie musi pracować na czyjeś utrzymanie. Od tamtej pory z braku zajęć sięgnął po wódkę. Typowe jak dla mężczyzn z naszego miasta. Jednak z łatwością odepchnął z siebie chłopca. Wtedy rozpoznałam go. Chłopak z blizną, ten sam, który właśnie dopiero co kradł, ten który wywołuję u mnie strach i podziw. Bezmyślnie kopnęłam Andrzeja w brzuch, tak, że zgiął się w pół i w szoku odwróciłam się i po prostu chciałam odejść. Nie myślałam o tym, że za mną może właśnie alkoholik wymiotuję, bo przyznam szczerze dość mocno oberwał.
- Łapy precz! - wrzasnęłam, kiedy poczułam, że ktoś muska moją dłoń.
- Dziewczyna, która siłuję się z własnym życiem. Nawet nieźle to brzmi, tylko lepiej będzie jak wykorzystasz swój dar do bardziej ambitnych celów, niż bitka z miejscowymi, że tak powiem "mieszkańcami".
- Odczep się idioto! - ryknęłam uwalniając dłoń i obróciłam się na pięcie.
Miał trochę racji. Siłuję się z własnym życiem, ale i tak zawsze przegrywam. Czy jestem za słaba? Jeden zero dla ciebie podły losie. Z resztą on bredzi! Mówił w taki przekonywujący sposób, że każdy uwierzyłby w byle głupotę. Jego głos był krzepiący, spokojny... Co ja mówię! To zwykły palant! Co z tego, że chciał mnie uratować, przecież nie potrzebuję pomocy!
- A tak w ogóle to mam na imię Oliwier - uśmiechnął się obnażając swoje białe zęby.
Popatrzyłam na niego z ukosa i wystawiłam język. Moja maniery czasem mnie  przerażają, ale nie miał prawa tak po prostu łapać mnie za rękę! Czy nie uczono go w szkole, że to nie taktowne?!
- Blanka, czemu nie czekasz!?
Kolejna osoba ma do mnie żal. Ja chyba eksploduję! Czuję się jak wulkan. Wszystko za szybko się dzieje. Chciałabym, żeby żyła mama, ja po prostu nie wyrabiam! Bycie matką, ojcem, uczennicą, siostrą, córką, żywicielem w jednym to staję się powoli nierealne. Kiedy ja ostatnio miałam chwilę tylko dla siebie? Nie mam ani momentu wytchnienia, latam za kasą, troszczę się o Igora, bo w każdej chwili Kwiatkowska może nasłać na nas opiekę społeczną i nawet nie spostrzegłam tego, że życie umyka mi przez palce. Chcę wygrać walkę z własnym losem. Nie mogę być słaba - powtarzam sobie. Ach... chyba za bardzo wzięłam sobie do serca słowa tego chłopaka.
- No to dzielimy się po równo? Po pięć. Niezbyt dużo, ale zawsze coś. Będzie na jutro...
- Zatrzymaj dychę. Igor i tak dostał kasę za pilnowanie kotów - powiedziałam odgarniając zaplątane włosy.
Emil spojrzał na mnie podejrzliwie. Zazwyczaj chętnie zabierałam każdy grosz. Wiedział, że jestem w fatalnej sytuacji, więc próbował mi pomagać, ale to na nic, bo przecież jego życie też nie układa się kolorowo. Kiedyś wszystko wydawało się takie łatwe. Gdy ojciec wracał pijany do domu uciekałam z mieszkania i pukałam do drzwi Emila. On zawsze wiedział o co chodzi, nie pytał o nic, po prostu wpuszczał mnie do środka i kładliśmy się razem na łóżku płacząc w koc. Przytulał mnie a ja zasypiałam w jego ramionach. Jednak nie mogę ciągle się chować, teraz nauczyłam się przeciwstawić ojcu. Już nie jestem taką bezbronną istotką. Kiedy Emil pierwszy raz pojawił się w nowej szkole nie zapomnę tego jakich upokorzeń doświadczył. Z resztą teraz wcale nie jest lepiej. "Do Afryki czarna małpo" krzyczały dzieciaki śmiejąc się bezczelnie. Dziwię się dlaczego nauczyciele w ogóle nie reagowali. Byli tacy sami jak te bachory. Któregoś dnia chłopak z równoległej klasy - Krystian, jeśli dobrze pamiętam wysmarował się czarną pastą do butów i podszedł do Emila mamrocząc "Masz sprzymierzeńca, to jak, teraz pokażesz mi jak żyją małpy?" Wtedy nie wytrzymałam przyłożyłam mu z całej siły pięściom w twarz. Z jego ust popłynęła krew, a kiedy dotykał je z przerażeniem zorientował się, że stracił kilka zębów. Dostałam niezłe lanie od ojca, bo został wezwany do szkoły. Nie ryczałam, przyjęłam ból z honorem. Od tego momentu często się biłam. Wywoływałam bójki i pojedynki. Ciągle na moim ciele pojawiały się nowe siniaki, ale muszę przyznać byłam w tym całkiem dobra. "Ty głupia chłopczyco! Musisz dostać porządne lanie, żebyś się opamiętała" - powtarzała Kwiatkowska, kiedy spotykała mnie na schodach. Ale co miałam robić? Nie miałam kompletnie żadnych przyjaciół, to znaczy poza Emilem. Nigdy nie interesowały mnie "sprawy dziewcząt". Miałam gdzieś jak wyglądam, sprawy makijażu, nie myślałam o chłopcach i nienawidziłam się stroić. W sumie "sprawy chłopców" też wydawały mi się nudne, więc nie można określić mnie "chłopczycą". Nie lubię oglądać meczów, za sportem zresztą też nie przepadam, a tym bardziej za samochodami.  Inteligenta też nie jestem, więc w sumie jestem nijaka. Tak jak wszystko na tym osiedlu.
- No to cześć. Odprowadzić cię jutro na przystanek? - zapytał kiedy staliśmy pod drzwiami mieszkania.
Pokiwałam twierdząco głową i otworzyłam drzwi. Odwróciłam się i spojrzałam na Emila, który wychodził na górę. Przez moment chciałam go pocałować w policzek na pożegnanie. To było by dziwne. Nigdy z nikim czule się nie żegnałam. Chłopaka też nie miałam, nie całowałam się... Jednak teraz z perspektywy czasu, zaczynam zastanawiać się, czy on zawsze czuł do mnie tylko przyjaźń? Ogarnij się Blanka ! Rozkazuję sama sobie. Zaczynam przypominać Laurę. Otworzyłam drzwi i już od progu dobiegł mnie nieprzyjemny zapach. Ślady wymiocin, rozlany alkohol. Urządził sobie śmierdzącą melinę. Kopnęłam butelkę nogą, tak, że wylała się z niej wódka. Otworzyłam na oścież okno, żeby przewietrzyć pokój. Gdyby teraz tu weszła Kwiatkowska... Wolę o tym nie myśleć. Cisza. Ojciec pewnie śpi, ale Igor? Może płaczę w pokoiku, a jeśli on coś mu zrobił? Nie wybaczę sobie tego. Trzasnęłam mocno drzwiami i spanikowana weszłam do pokoju Igora. Byłam gotowa na wszystko, no może prawie wszystko... Do moich uszu dobiegło ciche szlochanie. Ów... jak dobrze, czyli jednak żyję. Kiedy usłyszał moje kroki zerwał się na nogi, jak spłoszone zwierzę.
- Ta-ata zablał pienioski - wyjąkał płacząc.
Uklękłam przy nim gładząc go po włosach. Co tam pieniądze, ważne, że żyje.
- Pani Róża tu była? - zapytałam całując go w czoło.
Potrząsnął głową. No to cudownie, przynajmniej Kwiatkowska nie dowiedziała się o dzisiejszym pobojowisku. Ciepłe łzy Igorka spływały mi na kolana. Kochany malec, tak bardzo się przestraszył. Nie zasłużył na takie traktowanie. Czasem chciałabym, żeby ojciec umarł, wiem to podłe, ale jedyne rozwiązanie na tak fatalną sytuację. Kiedy gładziłam go po czole nagle wyczułam niezastygniętą jeszcze krew. Odgarnęłam brązowe kosmyki włosów i ujrzałam rozdartą skórę.
- Uderzył cię? - dopytywałam z wielkim współczuciem.
Kiwnął głową. Mógł mnie zabić, rozszarpać, pociąć, ale jak mógł tknąć małego Igorka? Czy on w ogóle się nie kontroluję? Co zawiniło mu małe, bezbronne dziecko?  Jest potworem, bestią stworzoną do rujnowania tego co jeszcze nam pozostało i do tego zasilaną alkoholem.

 Otworzyłam powoli oczy. Ciężkie powieki utrudniały mi widzenie. Po kilku sekundach zorientowałam się, że leżę na dywanie w pokoju Igora. Spojrzałam na kolana, a na nich zobaczyłam śpiącego braciszka. Był taki słodki kiedy spał. Uśmiechnęłam się sama do siebie, podniosłam go i położyłam na łóżku. Siódma pięć. Muszę szybko zebrać się do szkoły. Niechlujnie spakowałam książki do plecaka, zrobiłam sobie kanapkę z serem, który jeszcze został z poniedziałku. Weszłam do łazienki spojrzałam jak co dzień w lustro i jak zwykle przeraziłam się. Z dnia na dzień wyglądam coraz gorzej. Splątane włosy to nic w porównaniu z podkrążonymi oczami. Nie chcąc oglądać swojego odbicia szybko umyłam zęby i pomknęłam do autobusu.
Usiadłam na ławce obok placu zabaw, właśnie tam miałam czekać na Emila. Podrapałam się za uchem i wtedy zauważyłam dziwny zeszyt. Leżał sobie tak po prostu na ziemi. Chyba nikt nie położyłby dziennik na środku drogi jeśli byłby bardzo ważny. Ciekawość mnie zżerała. Rozejrzałam się dookoła i bez namysłu chwyciłam zeszyt. Otworzyłam zieloną, grubą okładkę i na stronie tytułowej zobaczyłam napis "Może wtedy znów będziesz człowiekiem". Co to miało znaczyć? Może Kwiatkowska napisała książkę dla swoich kotów, w której opisuję jak bardzo by chciała, żeby jej zwierzaki miały postać ludzką. Obróciłam szybko stronę i zwątpiłam w swoją pierwotną teorię. Strona była zajęta rysunkiem srebrzystego wilka. Muszę przyznać ktoś ma wielki talent, sama chciałabym tak rysować. Wilk miał dziwne oczy, przypominały bardziej oczy człowieka niż drapieżnika. W dodatku po pysku zwierzęcia sączyła się czerwona krew. Obróciłam stronę i zobaczyłam kolejny rysunek. Mała dziewczynka o złocistych, falowanych włosach wtulała się do potężnego zwierzęcia, który mocno krwawił. To znów był wilk! Ta krew, również była zastanawiająca, ale moją uwagę przykuł cień, który był rzucany przez zwierzę. W cale nie przypominał czteronogiego wilka, był to cień ludzki.
- Hej Blanka, jak tam noc? W porządku? Wyspana?
Błyskawicznie zatrzasnęłam dziennik i zerwałam się na równe nogi. Nie chciałam, żeby Emil zobaczył te rysunki. W sumie sama nie wiem dlaczego. Jak byliśmy bachorami znalazłam zabitą żabę. Mocno krwawiła, a z jej wnętrza wypływały flaki. Emil nalegał, żebyśmy ją zakopali. Ja wtedy się na niego obraziłam i powiedziałam, że nic nie rozumie. Włożyłam ją do plecaka, a w domu pocięłam ją na części. On zawsze był miłym, dobrodusznym chłopakiem, a we mnie płynęła krew buntownika, podłej żmij gotowej na wszystko. Może dlatego pomyślałam, że obrazki będą dla niego zbyt drastyczne.
- O której dzisiaj kończysz? - zapytałam, kiedy przechodziliśmy obok księgarni.
- Wpół do czwartej, a ty?
- O drugiej, ale chyba pójdę do Jackowskiej zbierać jabłka.
Weszłam po schodkach bez słowa pożegnania. Drzwi zatrzasnęły się. Kierowca kończył palić papierosa, kupiłam najtańszy bilet i usiadłam na drugim, pustym siedzeniu przed Kwiatkowską. Autobus dziś nie był tak przepełniony jak zwykle. Było jeszcze sporo pustych miejsc. Janka - dwudziestoletnia dziewczyna, trochę niezdrowa na umyśle przypatrywała się mi srogo.
- Skąd to masz? - zapytała wskazując na zielony dziennik.
Odwróciłam się i schowałam zeszyt do plecaka, tak, żeby go już nie widziała. Może to była jej własność? W sumie raczej nie, Janka nie potrafi dobrze pisać, więc rysować też raczej nie. Miałam dziwne uczucie, że właśnie ten dziennik sprawi mi wiele problemów.
- Wolne? - zapytał blondyn, podchodząc do mojego siedzenia.
No pięknie, jeszcze jego tu brakowało. Dlaczego ciągle muszę na niego wpadać? Powoli zaczynał mnie wkurzać. Przesunęłam się na siedzenie bliżej okna, a on ściągnął plecak i usiadł obok mnie. Uśmiechnął się do mnie i miło spojrzał swoimi dużymi, błękitnymi oczami. Aż za miło...
- To jak ci na imię? - zapytał uwodzicielskim głosem.
- Blanka - powiedziałam od niechcenia i wpatrywałam się w szybę.
- Ładne imię... A tak przy okazji dzięki, że na mnie nie doniosłaś.
- Nie jestem kapusiem - parsknęłam obrażona.
Bezczelny idiota, co on sobie myśli? To prawda jestem zdolna do wszystkiego, ale bez przesady nie jestem krętaczem. Może jestem ogromną kłamczuchą, ale ubekiem na pewno nie. Chciałam milczeć. Patrzyłam na mijające nas samochody i w duchu prosiłam, żeby już nie zadał żadnego pytania. Widziałam jak zasuwa zieloną bluzę w taki sposób, żebym nie dostrzegła dużej, spuchniętej blizny.
- Kto ci to zrobił? - ja to jednak jestem bezczelna. Skoro on zagaduję mnie w taki sposób, żeby mnie upokorzyć, to dlaczego ja nie mogę?
Czułam, że walczy z własnymi myślami. Ja na jego miejscu chybabym takiej dziewczynie jak ja przyłożyła, ale w końcu kobiet się nie biję. Mocno odetchnął i zacisnął mocno oczy. Czyżby aż tak cierpiał z tego powodu? Może ojciec chciał mu poderżnąć gardło... Nie, aż do tego nie byłby zdolny. Chyba, że po pijaku. Nachlany człowiek w ogóle się nie kontroluję.
- Mogę ci zaufać? - zapytał z nutą przerażenia w głosie.
Wzruszyłam ramionami, na znak, że nie za bardzo mnie to obchodzi. Jednak on odebrał to inaczej.
- Raz w miesiącu... O pełni księżyca - zaczął - W głębi lasu... - To znaczy...pogryzł mnie wilk.
 Co? Znowu te bydle? Kręci palant, pewnie widział, ten dziennik, myślał, że jestem aż taka naiwna. Nie odezwałam się ani słowem. W jego oczach pojawiły się łzy. Udaję, czy przypomniał sobie ten moment? Ja to widzę tak. Wrócił do domu, ojciec kompletnie pijany, on z przerażenia zamknął się w pokoju i próbował zasnąć. A wtedy ojciec podszedł i okaleczył go nożem. W sumie niezbyt przekonywująca historia, przypomina beznadziejny horror. Może pogryzł go pies? A zresztą, co mnie to obchodzi? Nie będę się wtrącać w nie swoje sprawy. Co ja mam mało problemów na głowie?
- Jestem beznadziejny - użalał się na sobą patrząc w zaciśnięte dłonie - Matka jest na skraju rozpaczy, ojciec znalazł sobie nową panienkę, a ja.. ja jestem potworem.
Poczułam się trochę dziwnie. Nie znaliśmy się, a on zwierza mi się ze swoich problemów. Nie potrafię pocieszać ludzi, co miałam zrobić?
- Mój ojciec chleje, matka nie żyję, brat jest jeszcze mały, nie mamy pieniędzy. Chyba nie tylko ty masz problemy - na mojej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
 Wysiadł pierwszy i dobrze. Chciałam sobie sama porozmyślać. Janki też już nie było, więc bez przeszkód otworzyłam dziwny dziennik. Pełno rysunków wilków, dużo krwi, przemocy czy to pamiętnik psychopaty? Srebrzysty sztylet błyszczał od blasku księżyca. Mężczyzna w średnim wieku wbijał ostrze w wijące się z bólu zwierze. I dziwny podpis na górze "Nie zabiję cię, nawet gdy nie będziesz człowiekiem". Trochę to wszystko zaczynało mnie przerażać. Wataha wilków nad ciałem małego chłopca. Gdy przyjrzałam się bliżej zrozumiałam, że chłopczyk stracił rękę, która właśnie znajdowała się w pysku bestii. Kolejny obrazek, kolejny wilki. Tym razem, było ich dwa, jeden z nich pożerał drugiego. Zerknęłam na obrazek, który widziałam już przedtem, kiedy Emil przyszedł, żeby mnie odprowadzić. Dziewczynka, z wilkiem i te dziwne cienie... Gwieździste niebo, pełnia księżyca. Wtedy nie zauważyłam tekstu, który widniał na stronie obok.

Może, może znów będziesz człowiekiem. 
Srebrzysta sierść zmieniła ciało twe. 
Będziesz człowiekiem, dopóki w żyłach płynie ludzka krew. 
Obmyję rany twe, a wtedy znów ujrzę twe prawdziwe oblicze. 
Pełnia oświetla twoje łzy, lecz oczy już przestają być ludzkie. 

Może, może znów będziesz człowiekiem.
 Twe serce zabiję jak dawniej,  ty znów będziesz człowiekiem. 
Nikt nie dowie się, że nie byłaś kim jesteś. Ja obiecuję ci.
Może wtedy zapomnisz jak bardzo tego chcesz. 
Pamiętam jak gwiazdy oświetlały włosy twe, a dziś nie jesteś już człowiekiem. 

 Może, może znów będziesz człowiekiem. 
Nie zapomnę tego dnia, bo to koniec twego życia. Teraz nie będziesz człowiekiem.
 W oczach dziwny lęk, lecz serce jeszcze ludzkie.
 Nie zabiję cię, nawet gdy nie będziesz człowiekiem.
 Nie zapomnij siostry swej, nawet gdy nie będziesz człowiekiem. 


poniedziałek, 19 stycznia 2015

1.

Otworzyły się drzwi żółtego autobusu. Weszłam po schodach, jak co dzień kupiłam bilet za dwa pięćdziesiąt, a kierowca wydał mi resztę i wyrzucił papierosa przez okno. Znam tu dokładnie wszystkich. Kierowca ma na imię Stanisław, jest wdowcem, nie ma dzieci, niedawno skończył sześćdziesiąt lat i z utęsknieniem czeka na emeryturę. Na pierwszym siedzeniu po lewej siedzi pani Kwiatkowska. Mieszka dwa piętra wyżej ode mnie. Wydaję się miła, no i często nam pomaga w beznadziejnych sytuacjach, ale jest okropną plotkarą. Obok niej zasypia Nowicki. Jest elektrykiem, dobrze zna się na pracy, ale podobno parę razy poraził go prąd. Za nim, na drugim siedzeniu rozmawiają państwo Rowińscy. Znam ich tylko z widzenia, ale Kwiatkowska opowiadała, że są nienormalni. Kiedyś widziano ich w nocy jak szlajali się po lesie i krzyczeli, że zjedli zatrute jagody, choć tak na prawdę nie rosną tam żadne owoce. Szczerze, wątpię w to. Kwiatkowska w sumie też nie jest do końca zdrowa na umyśle. Odkąd jej córka wyjechała do Niemiec nie miała co ze sobą zrobić.  I właśnie w takich momentach ludzie uświadamiają sobie jak bardzo kochają koty. Jej mieszkanie przepełniło się zwierzakami i tylko Bóg wie ile ich tam jest. Mój brat - Igor uwielbia ją, on w końcu przypomina taką starszą panią na emeryturze, która z nadmiaru czasu zrobiła sobie zwierzyniec na trzydziestu metrach kwadratowych. My mamy jednego kota. Igorek dostał go na piąte urodziny. Muszę przyznać jest całkiem ładny. Ma duże zielone oczy, czarne gęste futro i białą plamkę pod głową. Nazwaliśmy ją Bestia. Jak dla mnie to idealne imię dla kotki. Kiedyś urodziła małe kocięta, były urocze. Igorek cieszył się jak oszalały. Szare, białe, czarne... Chyba ich było pięć. Nawet Kwiatkowska pomimo swoich problemów ze stawami przyszła, żeby je zobaczyć. Jednak kiedy wrócił ojciec, po pijaku pozabijał wszystkie  młode. Ucinał im łapki, podtapiał i podrzynał gardło. Nie mogłam na to patrzeć, przeszył mnie dreszcz. Zaciskałam uszy wkładając do nich palce, ale wciąż słyszałam ten okropny pisk. Tata nie zawsze był taki. Igor tego nie pamięta, bo mama umarła przy jego porodzie, ale przed jej śmiercią ojciec był całkiem innym człowiekiem. Chodziliśmy na spacery do lasu, śpiewaliśmy razem piosenki, odprowadzał mnie do szkoły, bawiliśmy się w jakieś dziwne zabawy, ale zawsze było wesoło. A teraz... Nie wytrzymał popadł w alkoholizm, codziennie przychodzi nachlany, a ja... Ja mam dopiero szesnaście lat. Całe życie przede mną, jednak tyram jak stary osioł, po szkole szukam jakiejś dorywczej pracy, żeby zarobić parę groszy na chleb.
  W autobusie wszystkie miejsca były już zajęte. Stanęłam gdzieś na końcu i złapałam się za podarte siedzenie. Nagle rzucił mi się w oczy jakiś dziwny chłopak. Akurat jego widzę po raz pierwszy raz. Miał stare jeansy z szelkami, białą koszulkę i zaczesane do tyłu blond włosy.
- On nie jest dla ciebie - usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam w tył i zobaczyłam Laurę. Nienawidzę jej. Robi wszystko, żeby mnie upokorzyć. Chodzimy razem do klasy, jest strasznie głupia, pusta i do tego arogancka. Może jest dużo ode mnie ładniejsza, ale przynajmniej ja mam zdrowy rozsądek i nie myślę tylko o tym, żeby przypudrować sobie nosek. Ma długie, blond włosy, zielone oczy i grubą warstwę podkładu na twarzy. To wygląda okropnie. Tak jakby wszystko właśnie miałoby spłynąć. Nie mam pojęcia  dlaczego to podoba się jej koleżanką i według niej chłopakom. "Podstawą jest zadbana cera, piękne oczy, makijaż, a chłopcy sami się pojawią" - powtarzała równie głupkowatym psiapsiółką. Nie rozumiem jednak tego, dlaczego uważa, że ten chłopak "nie jest dla mnie". Oczywiście nie interesuje mnie co ona mówi, ani nie myślę o miłości, ale co ten chłopak niby w sobie ma? Nie wygląda jakoś bardzo przystojnie, z resztą ubiera się też nie za bardzo modnie, więc o co jej chodziło? Autobus zatrzymał się. Chłopak, o którym rozmyślałam wstał z siedzenia, spojrzał czy na pewno niczego nie zostawił i wysiadł na ulicę. Przykuła moją uwagę jego blizna na szyi. Była ogromna. Wyglądała na nie do końca dobrze zagojoną, wręcz miałam wrażenie że zaraz tryśnie z niej krew. Wzdrygnęłam się, przez głowę przeszła mi myśl o zabitych kotkach. Czy tak by wyglądały gdyby przeżyły?
- Co słychać u dziadka? - zapytał Malicki, przerywając moje rozmyślania.
- Mój dziadek nie żyje od ośmiu lat.
Malicki ma chyba osiemdziesiąt cztery lata. Nic dziwnego, że ma sklerozę. Kiedyś chodził z moim dziadkiem do wojska. Zawsze powtarzał, że gdyby nie on to już dawno by nie żył. Nigdy nie opowiedział tej historii do końca. Kiedy zaczynał o niej mówić, coś innego zwróciło jego uwagę, a potem zapomniał skąd się wziął w naszym salonie.
- Bardzo mi przykro, Jolu.
- Blanka, mam na imię Blanka.
 Spojrzałam na zegarek. Siedemnasta dwadzieścia cztery. Dziś dwie godziny spędziłam na zmywaku w starym barze. Zarobiłam dychę, więc nie jest aż tak źle. Kupię chleb, może nawet jakiś ser i jeszcze zostanie trochę pieniędzy na obiad. Tylko żeby ojciec ich nie znalazł. On przechleje każdy grosz. Kiedyś zarobiłam dwadzieścia złoty kosząc trawnik u Janickiego, przyszłam do domu pomyślałam jaką wspaniałą zrobimy ucztę, a on... Kiedy nie widziałam poszedł do sklepu i kupił sobie trzy wina owocowe.
W końcu otworzyły się drzwi i mogłam pobiec do domu. Z przystanku miałam jakieś pięćset metrów, także nie było tak źle. Nienawidzę swojego miasteczka. Może nie jest tak wielkie jak stolica, ale denerwują  mnie spaliny i mój okropny blok. Zawsze chciałam mieszkać na wsi. Takiej otoczonej lasem, polami, na których pasą się krowy. Spokój, cisza - tego mi trzeba. Gdyby nie Igor dawno bym uciekła.
- Cześć, Blanka! - usłyszałam znajomy głos, kiedy zbliżałam się do paskudnego, obdartego bloku.
- Cześć, Emil.
Emil ma tyle lat co ja. Wprowadził się pod dwunastkę jakieś dziesięć lat temu. Byliśmy wtedy małymi dzieciakami, a ja pamiętam to tak jakby wydarzyło się wczoraj. Huśtałam się na huśtawce na placu zabaw tuż za blokiem, wtedy jeszcze jakoś to wyglądało, a dziś zupełna ruina. Emil ze złością strącił mnie z huśtawki, tak, że obdarłam sobie brodę. Zdenerwowana przyłożyłam mu z pięści w nos. Pamiętam bardzo dokładnie jak poleciała mu krew. Chyba mu go złamałam. Jako sześciolatka miałam siłę większą od dwunastoletnich chłopców. W sumie nie pamiętam o co poszło, ale kiedy mama opatrzyła mu nos, ja podbiegłam do niego i powiedziałam coś w rodzaju "Ty kretynie, dziewczynek się nie bije". Musiało to wyglądać bardzo zabawnie w szczególności dlatego, że bardziej ucierpiał. Potem spotykaliśmy się codziennie. Byliśmy nierozłączni. Ja zawsze go chroniłam przed chłopakami, którzy się z niego wyśmiewali. Zupełnie nie rozumiem rasistów, to, że Emil miał ciemną skórę nie oznaczało, że jest jakimś skończonym palantem. Kilka razy przyłożyłam jakimś typom i nieźle mi się za to dostało. Jednak nie obchodziła mnie nagana w szkole, wolałam dbać o niego niż się tym przejmować. Emil przeżył chyba więcej tragedii niż ja. Gdy był mały jego tatuś zginął na wojnie. Zawsze jego mama powtarzała, że powinien się nim szczycić, że zginął w obronie tego co słuszne. Jednak to nie takie łatwe. Sama o tym wiem, że wspomnienie o zmarłych bliskich jest nieraz trudne. W sumie wszyscy z tego bloku mają jakąś swoją smutną historię. O każdych z nich byłaby na prawdę ciekawa powieść, no może z wyjątkiem o pani Kwiatkowskiej.
Szybko pomknęłam po schodach aż stanęłam przed obskurnymi drzwiami ze srebrną dziesiątkom. Zacisnęłam rękę na klamce i powoli weszłam do środka. W pokoju jak zwykle był chlew. Stół zastawiony pustymi butelkami, na podłodze wymiociny, rozwalone krzesło, podarta kołdra. Mhm, pewnie wpadł w szał po kilku butelkach wódki. Ciekawe gdzie teraz jest? Może śpi w sypialni, abo zasnął nad wanną. Nie obchodzi mnie to. Sam do tego doprowadził. Wszystkim jest ciężko, ale czy ktoś się tak zachowują? Normalne chyba to nie jest. Nie mam zamiaru sprzątać tego syfu. Niech sam to ogarnie, zanim Kwiatkowska znów tu przylezie by sprawdzić "jak sobie dajemy radę". To, wredne babsko udaję milutką, a potem opowiada wszystkim jaki u Pabliszewskich jest chlew.
- Blanka! Jestes! Dlacego tak długo cie nie było? - seplenił Igorek.
On jeden potrafi mi poprawić humor w beznadziejnej sytuacji. I ten jego słodki głosik, kocham tego malca. Potargałam go po bujnej, brązowej fryzurce i usiadłam na kanapie.
- Patz co mam ! Pani Ruzia dała mi zia pilnowanie kotków.
Cholera, Kwiatkowska to ma jednak tupet. Wczoraj opowiadała Malinowskiej o tym, że naśle n nas opiekę społeczną, a dzisiaj daje dziecku dychę, żeby uważało, ją za dobrą kobietę. Chociaż miałabym umrzeć, stracić wszystko co mam nie pozwolę na to, żeby małego zabrali do domu dziecka.
- Idź się pobaw z Bestią, ja zaraz zrobię obiad - powiedziałam odgarniając kosmyk włosów do tyłu.
Padałam na twarz. To wszystko zaczyna mnie przerastać. weszłam do łazienki stanęłam przed lustrem, obmyłam twarz wodą i rozpuściłam włosy upięte w kok. Wyglądałam okropnie. Szare, zmęczone oczy, niezbyt długie, czarne rzęsy, zniszczone, czekoladowe włosy, zaschnięte, popękane usta i to co jedyne podoba mi się w moim wyglądzie - blada jak mleko cera. Tylko tyle odziedziczyłam po mamie. Codziennie próbuje znaleźć w sobie jakieś jej cechy, przecież ona była taka idealna. Niestety nie jestem delikatną, księżniczką o brązowych oczach i kasztanowych, falowanych włosach. Muszę się pogodzić z tym, że nie jestem piękną Tamarą, za którą chłopcy oddali by życie, tylko po to, żeby na nich spojrzała. Jestem Blanka Pabliszewska. Szesnastoletnia brzydula, która ma gdzieś sprawy miłosne i obchodzi ją tylko zapewnienie godnego życia bratu. Nie jestem delikatna, nie mam manier damy, jestem zbuntowaną kretynką, która w obronie bliskich przyłoży z pięści w nos. Nie mam smukłej tali osy. Mam szerokie ramiona i przypominam z budowy mężczyznę. Nie jestem wrażliwa. Potrafię być bezlitosna. Jestem bestią.
- Blanka! Chodź! Tata się obudził!
Związałam szybko włosy, przetarłam twarz ręcznikiem i wyszłam z łazienki. W salonie na kanapie leżał kompletnie pijany ojciec. Miał na sobie jak zwykle szarą, podartą koszulę i wyblakłe dresy. Ręce trzęsły mu się niespokojnie, a brązowe oczy spoglądały na flaszkę wódki stojącą na stole.
- Ile dzisiaj? Jakiś nowy rekord? - zakpiłam tuląc do siebie Igora.
Wybełkotał coś niezrozumiałego i wytarł kąciki ust. Szepnęłam do brata, żeby poszedł pobawić się do sypialni. Kiedy drzwi zamknęły się, usłyszałam okropny odgłos czkawki. Złapałam bezmyślnie butelki i wylałam resztki alkoholu do zlewu.
- Głupia smarkulo ! - krzyknął i kuśtykając podbiegł do mnie.
Widziałam jego zimne, bezlitosne oczy, przypominały ślepia węża. Patrzył na mnie gniewnie, a ja stałam jak osłupiała. Tak niedawno tryskał radością, pamiętam jak powtarzał, gdy dostałam pierwszą piątkę w życiu : "Bycie twoim tatusiem to najpiękniejsza rzecz w życiu". Zawsze był ze mnie dumny. Kiedyś nawet upiekliśmy razem ciasto na urodziny mamy. Może nie było jakieś smakowite, ale zjeść się je dało. Jego brązowe, lśniące włosy były kiedyś identyczne jak moje, no może mniej zniszczone. A dziś... Posiwiałe, rozczochrane, zaniedbane... Złapał mnie za rękę, mocno ściskał, czułam jak krew przestaje płynąć w żyłach, a potem popchnął mnie na szafkę. Przeszył mnie mocny ból i w dodatku uderzyłam głową o brzeg szuflady. Wstałam podtrzymując się na lewej dłoni i bez wahania uderzyłam go w twarz. Wybiegłam z domu nie patrząc za siebie. Zeszłam po schodach, omijając kulejącą Jackowską i kopiąc drzwi wyszłam na zewnątrz. Oparłam się o ścianę i zsunęłam na ziemię. To było podłe. Ja chciałam mu pomóc walczyć  z nałogiem, a on tak się odwdzięcza. Nie chodzi o rękę, skręcona raczej nie jest, poboli i przestanie, nie chodzi nawet o to, że nazwał mnie smarkulą. Właściwie myślę tylko o tym z jaką nienawiścią na mnie spojrzał.
- Co dzisiaj? Zły dzień? Problemy miłosne? - zażartował Emil podchodząc.
Nie wiem dlaczego, ale on zawsze pojawia się wtedy kiedy mam doła. Nie chcę, żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Jeszcze sobie pomyśli, że jestem za słaba. Prychnęłam tylko nie spoglądając na niego. Jednak to mu nie wystarczyło. Zmarszczył czoło, tak jakby próbował czytać w moich myślach. Nie zdziwiłabym się  gdyby mu się to udało, w końcu jest dużo bardziej mądrzejszy ode mnie. Zawsze robił za mnie zadania z matematyki. Pamiętam kiedyś gdy graliśmy w jakąś beznadziejną grę logiczną, on zgarniał wszystkie punkty. Oj wtedy się wnerwiłam. Podarłam wszystkie kartki z zagadkami i krzyczałam, że to okrutne oszustwo. Czy ja od dziecka byłam takim potworem? To dziwne, czasem zastanawiam się czy jako niemowlę sprawiałam takie same problemy.
- Nie chcesz mówić? - uczepił się, zrezygnowany z próby czytania w myślach.
- Znasz mnie - zaczęłam - Ojciec znów chleje, zaczyna nie panować nad sobą, a ja nie wiem jak chronić przed nim Igora. A poza tym jest cienko z kasą, to znaczy próbuję dorabiać, ale powoli nie wyrabiam, martwię się, że nie zdam klasy. Wtedy jeden rok dłużej nauki, czyli jeden rok dłużej bez pracy. Boję się, że Kwiatkowska naślę na nas opiekę społeczną.
- U mnie też nie najlepiej. Mama próbuję ukryć przede mną jak jest jej ciężko bez taty. Kiedyś przyłapałem ją nad zdjęciem. Płakała. W szkole też nie jest kolorowo. Wczoraj jakiś facet rzucił we mnie łupką od banana i udawał małpę. Wiesz jak mnie to denerwuje... Ale przynajmniej mama pogodziła się z babcią. No wiesz, odkąd dowiedziała się, że spotyka się z ciemnoskórym chłopakiem nie chciała jej znać.
 Jesteśmy nieudacznikami, pokrzywdzonymi przez los. To jest chore, żeby w problemach nie pomagali nam nawet najbliżsi. Babcia Emila,  mój ojciec... Chcę o wszystkim zapomnieć. Chciałabym chociaż przez chwilę nie myśleć o problemach, czuć się wolna jak ptak.
- Kwiatkowska powiedziała, że jak pójdę za nią na zakupy da mi dychę. Idziesz ze mną? - zapytał.
W końcu co miałam innego do roboty? Nie chciałam wracać do domu, a pomoc tej babie wydawała mi się okropieństwem. Ale w końcu czego się nie robi dla całej dychy. Założyłam kaptur na głowę i zawiązałam sznurówki w trampkach. Kiedy szliśmy gapiłam się na obskurne ulicę. Czy już mówiłam, że nienawidzę swojego miasta? Przypomina ruderę, która została pozostawiona przy życiu, tylko dlatego, że nikogo nie stać na jej rozbiórkę.
Zaczynało robić się chłodno. Nie lubię listopada, z resztą ja chyba nigdy nie będę z czegokolwiek zadowolona. Nic tylko na wszystko narzekam.

- Ja pójdę po karmę dla kotów, a ty poszukaj tuńczyka w puszcze.
 Czego to ludzie nie wymyślą. Kiedy inni biedują i nie mają co do garnka włożyć taka Kwiatkowska kupuję kotom tuńczyki. To przechodzi ludzkie pojęcie. Nie przepadam chodzić do sklepu, kiedy widzę tyle jedzenia na pułkach skręca mi się żołądek. W dodatku do tego spożywczaka przychodzi masę ludzi z marginesu, którzy nie raz wtaczali się w bójki. Niektórzy uważają, że dzieci alkoholików muszą zachowywać się jak ich rodzice. Ja myślę, że dzielą się na dwie grupy. Na właśnie tych, którzy zaczynają wcześnie chlać, lub na takich, którzy się tym brzydzą. Ja zdecydowanie należę do drugiej grupy.
- Co ty robisz? - nagle wyrwało mi się z ust.
Zobaczyłam przed sobą chłopaka z blizną na szyi. Dziś, jakąś godzinę temu widziałam go w autobusie. Trzymał w ręce bochenek konserwę w puszce i kawałek szynki. Spojrzał na mnie nieufnie i przyłożył palec do ust na znak, żebym była cicho. Potem włożył pod bluzę swoją zdobycz i oglądając się do tyłu niepewnie wyszedł ze sklepu.